Ładowanie stron...
i to za moje własne pieniądze.
Także wszystko co radośnie śpiewało, umilkło. A czymże jest Raj bez radosnego, pobożnego śpiewu? Bez życia i bez światła? Bo, co się ruszało, zastygło obecnie śmiertelnie nieruchomo. A co świeciło, zgasło.
Najgorsze, że to zadziało się nie tylko w Raju! Złowroga cisza i egipskie ciemności, że oko wykol, zapadły na całym bożym świecie, jakby wszędzie wywaliło korki..
I ta krótka chwila ciemności, zanim zadziałało zasilanie awaryjne i powróciło światło, wystarczyła...
Także wszystko co radośnie śpiewało, umilkło. A czymże jest Raj bez radosnego, pobożnego śpiewu? Bez życia i bez światła? Bo, co się ruszało, zastygło obecnie śmiertelnie nieruchomo. A co świeciło, zgasło.
Najgorsze, że to zadziało się nie tylko w Raju! Złowroga cisza i egipskie ciemności, że oko wykol, zapadły na całym bożym świecie, jakby wszędzie wywaliło korki..
I ta krótka chwila ciemności, zanim zadziałało zasilanie awaryjne i powróciło światło, wystarczyła...
101
Zapisek IX
Jak, późno bo późno, ale w końcu jednak uwierzyłem w Boga.
Kiedy zapadają ciemności, zwierz dziki czy domowy w takiej chwili albo od razu idzie spać myśląc, że to już noc i tak należy, albo z instynktownej bojaźni bożej zaszywa się najgłębiej jak może by przeczekać kryzys czyli awarię i doczekać jasności.
A dany człowiek? O, ten postępuje wprost przeciwnie niż zwierz. Świadczą o tym
102
wszystkie dzienniki „czasów zarazy” czy „końca świata” spisane i wydane na przestrzeni wieków. Z tej samej bojaźni przed końcem świata człowiek wychodzi na powierzchnię by pod osłoną ciemności wypierać się Boga, bluźnić, hulać, grabić, gwałcić i mordować. Choć co do tego ostatniego to wkrada się tu pozorna ambiwalencja. Bo oto niektóry człowiek zaczyna sobie poczynać wręcz przeciwnie do mordowania czyli zmniejszania populacji, gdyż zaczyna „się poczynać”.
Ale jak wspomniałem jest to pozorna ambiwalencja, gdyż w sumie to na jedno wychodzi. Dlaczego? Bo każda fala wyżu demograficznego będąca skutkiem tego „się poczynania” prowadzi do przeludnienia i bezrobocia, wyrzucania z pracy lub rytualnych mordów w korporacjach za pomocą maila lub esemesu o treści: „Jest pan zwolniony”. To w oczywisty sposób prowadzi do depresji, impotencji i samobójstw. Dalej do zubożenia i kryzysów, rozruchów, tumultów i wreszcie wojen. W konsekwencji
Ale jak wspomniałem jest to pozorna ambiwalencja, gdyż w sumie to na jedno wychodzi. Dlaczego? Bo każda fala wyżu demograficznego będąca skutkiem tego „się poczynania” prowadzi do przeludnienia i bezrobocia, wyrzucania z pracy lub rytualnych mordów w korporacjach za pomocą maila lub esemesu o treści: „Jest pan zwolniony”. To w oczywisty sposób prowadzi do depresji, impotencji i samobójstw. Dalej do zubożenia i kryzysów, rozruchów, tumultów i wreszcie wojen. W konsekwencji
103
do mordowania oczywiście, bo po to są wojny, czyli zmniejszania populacji, więc koło się zamyka.
A skoro ludzie podobno różnią się od zwierząt zasadniczo tylko tym, że, w przeciwieństwie do onych, otrzymali od Boga „nieśmiertelną duszę”, to nieźle to o tej „duszy” świadczy! O Bogu darczyńcy nawet nie wspominając, nie ma co! W końcu świat jaki jest, każdy widzi i ta obecna krótka chwila spokoju nie będzie trwała wiecznie, ha ha! Awarie prądu się zdarzały i będą się zdarzać w przyszłości jeszcze nieraz.
- Oh! - westchnął cicho Bóg niegramatycznie, bo po hebrajsku, przez samo „h”.
Słychać było, że jest niepocieszony tą awarią, podczas gdy ja, kiedy już oczy przyzwyczaiły mi się do ciemności, najspokojniej w świecie napełniłem w końcu szkło.
Rozlewałem kierując się słuchem i licząc w duchu przy nalewaniu do Jego szklaneczki do czterech, a przy nalewaniu nalewki do swojej do pięciu, co, jak łatwo się domyślić, spowodowało oczywisty efekt
A skoro ludzie podobno różnią się od zwierząt zasadniczo tylko tym, że, w przeciwieństwie do onych, otrzymali od Boga „nieśmiertelną duszę”, to nieźle to o tej „duszy” świadczy! O Bogu darczyńcy nawet nie wspominając, nie ma co! W końcu świat jaki jest, każdy widzi i ta obecna krótka chwila spokoju nie będzie trwała wiecznie, ha ha! Awarie prądu się zdarzały i będą się zdarzać w przyszłości jeszcze nieraz.
- Oh! - westchnął cicho Bóg niegramatycznie, bo po hebrajsku, przez samo „h”.
Słychać było, że jest niepocieszony tą awarią, podczas gdy ja, kiedy już oczy przyzwyczaiły mi się do ciemności, najspokojniej w świecie napełniłem w końcu szkło.
Rozlewałem kierując się słuchem i licząc w duchu przy nalewaniu do Jego szklaneczki do czterech, a przy nalewaniu nalewki do swojej do pięciu, co, jak łatwo się domyślić, spowodowało oczywisty efekt
104
przewagi ilościowej płynu w mojej szklance. Niby przypadkiem.
Może nie było to zbyt uczciwe, ale nie mogłem się powstrzymać. Zresztą, czy taki grzeszek mógł mi teraz jakoś zaszkodzić, skoro i tak już przecież byłem Raju?
Szklaneczkę z mniejszą ilością nalewki odsunąłem na koniec stołu, a drugą, tę pełniejszą, niezwłocznie przytknąłem do ust. Nie wypiłem jednak od razu, o nie, co zresztą wymagało ode mnie sporo poświęcenia, gdyż aromaty niesłychanie drażniły moją i tak już wizualnie zaostrzoną wyobraźnię. Czekałem zastygnięty w nadziei, że On się jednak przy stole pojawi i dany mi będzie zaszczyt poznania Jego oblicza, choćby tylko jednego z jego trzech oblicz i niechby nawet tego pod postacią zwierzęcia, czyli gołębicy.
- Można by se po pijaku przynajmniej z kimś tu w ciemnościach pogruchać, ha ha! - zażartowałem sobie dla kurażu, ale szybko przegoniłem niepoprawne myśli, bo On przecież mógł podsłuchiwać nawet myśli.
No, tak czy inaczej, dobrze by kogoś
Może nie było to zbyt uczciwe, ale nie mogłem się powstrzymać. Zresztą, czy taki grzeszek mógł mi teraz jakoś zaszkodzić, skoro i tak już przecież byłem Raju?
Szklaneczkę z mniejszą ilością nalewki odsunąłem na koniec stołu, a drugą, tę pełniejszą, niezwłocznie przytknąłem do ust. Nie wypiłem jednak od razu, o nie, co zresztą wymagało ode mnie sporo poświęcenia, gdyż aromaty niesłychanie drażniły moją i tak już wizualnie zaostrzoną wyobraźnię. Czekałem zastygnięty w nadziei, że On się jednak przy stole pojawi i dany mi będzie zaszczyt poznania Jego oblicza, choćby tylko jednego z jego trzech oblicz i niechby nawet tego pod postacią zwierzęcia, czyli gołębicy.
- Można by se po pijaku przynajmniej z kimś tu w ciemnościach pogruchać, ha ha! - zażartowałem sobie dla kurażu, ale szybko przegoniłem niepoprawne myśli, bo On przecież mógł podsłuchiwać nawet myśli.
No, tak czy inaczej, dobrze by kogoś
105
zobaczyć. Spotkać się face to face. Bo ileż można gadać z... To znaczy do...
- No właśnie. Z kim lub do kogo?-pomyślałem i wpatrzyłem się w kąt pomieszczenia, z którego biła jasna poświata.
Mimo, że wytężałem wzrok, nikogo nie wypatrzyłem. I wtedy jak natrętna mucha wróciła do mnie myśl, że ja to tak do siebie cały czas nawijam. Czy to przypadkiem nie nazywa się schizofrenia czy jakoś tak podobnie niezbyt apetycznie? Próbowałem odgonić tę muchę, ale wracała uporczywie i brzęczała mi do ucha:
- Schizzzzzzofrenia!
Mało znałem takich przypadków? Ileż to takich typów przewinęło się przez moje życie? Każdy z nich był święcie przekonany o tym, że był kimś wyjątkowym. No i był, choć z całą pewnością nie tak, jakby tego sobie życzył.
Przecież mogłem się od któregoś z nich zarazić! Na ten przykład drogą kropelkową, bo od czasu do czasu zamieniałem, bynajmniej, z nimi słowo lub dwa. A jak słuchasz kiedy ktoś mówi, to, chcąc nie chcąc, jesteś opluwany przez swojego interlokutora
- No właśnie. Z kim lub do kogo?-pomyślałem i wpatrzyłem się w kąt pomieszczenia, z którego biła jasna poświata.
Mimo, że wytężałem wzrok, nikogo nie wypatrzyłem. I wtedy jak natrętna mucha wróciła do mnie myśl, że ja to tak do siebie cały czas nawijam. Czy to przypadkiem nie nazywa się schizofrenia czy jakoś tak podobnie niezbyt apetycznie? Próbowałem odgonić tę muchę, ale wracała uporczywie i brzęczała mi do ucha:
- Schizzzzzzofrenia!
Mało znałem takich przypadków? Ileż to takich typów przewinęło się przez moje życie? Każdy z nich był święcie przekonany o tym, że był kimś wyjątkowym. No i był, choć z całą pewnością nie tak, jakby tego sobie życzył.
Przecież mogłem się od któregoś z nich zarazić! Na ten przykład drogą kropelkową, bo od czasu do czasu zamieniałem, bynajmniej, z nimi słowo lub dwa. A jak słuchasz kiedy ktoś mówi, to, chcąc nie chcąc, jesteś opluwany przez swojego interlokutora
106
jakbyś siedział w pierwszym rzędzie w teatrze.
Choćby taki Abwera. Ubrany zawsze w długi czarny skórzany płaszcz, ciemne okulary i czarny kapelusz, co miało chronić go przed infiltracją przez NATO za pomocą promieni. Nie ruszał się nigdzie bez pustego futerału po aparacie fotograficznym, oczywiście także czarnego.
Pamiętam jak dziś jedno z takich spotkań, choć minęło trzydzieści lat jak jeden dzień. Abwera stał przed budynkiem biblioteki uniwersyteckiej, gdyż rzecz się działa na miasteczku akademickim, i wpatrując się weń przywoływał swojego kompana Docenta, który zwykł przesiadywać w środku i godzinami wertować tam Bóg jeden wie jakie książki.
- Docent - nachylił się Abwera do mnie konfidencjonalnie, opluwając mnie właśnie przy tym z pewnością - od kilku dni czyta jakiegoś filozofa. I co?!
Wzruszyłem ramionami na znak, że nie mam zielonego, ani brązowego, niebieskiego czy innego pojęcia, co.
Wtedy Abwera wyciągnął w kierunku
Choćby taki Abwera. Ubrany zawsze w długi czarny skórzany płaszcz, ciemne okulary i czarny kapelusz, co miało chronić go przed infiltracją przez NATO za pomocą promieni. Nie ruszał się nigdzie bez pustego futerału po aparacie fotograficznym, oczywiście także czarnego.
Pamiętam jak dziś jedno z takich spotkań, choć minęło trzydzieści lat jak jeden dzień. Abwera stał przed budynkiem biblioteki uniwersyteckiej, gdyż rzecz się działa na miasteczku akademickim, i wpatrując się weń przywoływał swojego kompana Docenta, który zwykł przesiadywać w środku i godzinami wertować tam Bóg jeden wie jakie książki.
- Docent - nachylił się Abwera do mnie konfidencjonalnie, opluwając mnie właśnie przy tym z pewnością - od kilku dni czyta jakiegoś filozofa. I co?!
Wzruszyłem ramionami na znak, że nie mam zielonego, ani brązowego, niebieskiego czy innego pojęcia, co.
Wtedy Abwera wyciągnął w kierunku
107
budynku biblioteki rękę uzbrojoną w futerał po aparacie fotograficznym i pokazał wyraźne pęknięcie tynku. Potem przybliżył się do mnie jeszcze bliżej i jeszcze bardziej konfidencjonalnie podsumował:
- Widzisz to pęknięcie na bibliotece? Docent od kilku dni czyta jakiegoś filozofa. Sprzężenie dwóch umysłów i trach! - podsumował krótko.
Szybko okazało się, że miał rację. Choć wyglądało to groźnie, czytanie filozofów jest bardziej niebezpieczne dla ludzi, gdyż budynek jakoś to zniesie, ale głowa już niekoniecznie.
Dowód? Bibliotece w końcu nic się nie stało, a Docent już nie żyje. Zanim jednak zszedł był z tego świata, zgłosił ponoć swoją kandydaturę do nagrody Nobla.
Miał otóż odkryć organoleptycznie, że Ziemia jest wklęsła. A odkrycia tego epokowego dokonał... chodząc do biblioteki.
Zauważył mianowicie, że podczas procederu chodzenia ścierają się w podeszwach butów jedynie czubki i pięty. Ergo, Ziemia musi być wklęsła, gdyż gdyby była wypukła, kulista znaczy się jak nam przez kilka wieków w głowy
- Widzisz to pęknięcie na bibliotece? Docent od kilku dni czyta jakiegoś filozofa. Sprzężenie dwóch umysłów i trach! - podsumował krótko.
Szybko okazało się, że miał rację. Choć wyglądało to groźnie, czytanie filozofów jest bardziej niebezpieczne dla ludzi, gdyż budynek jakoś to zniesie, ale głowa już niekoniecznie.
Dowód? Bibliotece w końcu nic się nie stało, a Docent już nie żyje. Zanim jednak zszedł był z tego świata, zgłosił ponoć swoją kandydaturę do nagrody Nobla.
Miał otóż odkryć organoleptycznie, że Ziemia jest wklęsła. A odkrycia tego epokowego dokonał... chodząc do biblioteki.
Zauważył mianowicie, że podczas procederu chodzenia ścierają się w podeszwach butów jedynie czubki i pięty. Ergo, Ziemia musi być wklęsła, gdyż gdyby była wypukła, kulista znaczy się jak nam przez kilka wieków w głowy
108
wciskano, to ścierałby się przecież tylko środek podeszwy. Skoro ścierają się końce, jest wklęsła.
Nie wiem czy ta opowieść to prawda czy tylko legenda. Zdaje się, że później czytałem gdzieś coś podobnego, w jakiejś książce czy gdzieś, ale już nie pamiętam gdzie. Ale jeśli nawet jest kradziona, to na pewno autentyczna, o Docencie, opowiadana innym razem przez wspomnianego Abwerę, czego on sam już nie potwierdzi, bo też już nie żyje. Zaczadział ponoć którejś nocy od pieca, choć ja myślę, że to promienie NATO go wykończyły, w końcu czasy takie były, że nikt nic nie wiedział.
Ale do rzeczy. Więc choćby wtedy, podczas rozmowy z Abwerą, mogłem się zarazić. Albo też zostać napromieniowany wiązką przeznaczoną dla niego.
Zresztą z Docentem też parę razy rozmawiałem, co pewnie nie pozostało obojętne na mój stan zdrowotny. I z innymi, podobnie pogiętymi przez życie, też. Choćby z trzecim do pary, Rysiem, Don Juanem na studentki z wiecznie trzęsącą się głową, albo z Babcią Szamcią, która podobno była byłą
Nie wiem czy ta opowieść to prawda czy tylko legenda. Zdaje się, że później czytałem gdzieś coś podobnego, w jakiejś książce czy gdzieś, ale już nie pamiętam gdzie. Ale jeśli nawet jest kradziona, to na pewno autentyczna, o Docencie, opowiadana innym razem przez wspomnianego Abwerę, czego on sam już nie potwierdzi, bo też już nie żyje. Zaczadział ponoć którejś nocy od pieca, choć ja myślę, że to promienie NATO go wykończyły, w końcu czasy takie były, że nikt nic nie wiedział.
Ale do rzeczy. Więc choćby wtedy, podczas rozmowy z Abwerą, mogłem się zarazić. Albo też zostać napromieniowany wiązką przeznaczoną dla niego.
Zresztą z Docentem też parę razy rozmawiałem, co pewnie nie pozostało obojętne na mój stan zdrowotny. I z innymi, podobnie pogiętymi przez życie, też. Choćby z trzecim do pary, Rysiem, Don Juanem na studentki z wiecznie trzęsącą się głową, albo z Babcią Szamcią, która podobno była byłą
109
arystokratką wyzutą przez komunistów z majątku i odwiedzała swoje włości szamiąc coś nieustannie i mamrocząc pod nosem, czy wreszcie z Długim Wojtkiem, który... nie mam najmniejszego pojęcia z jakiego powodu był pogięty, ale był i to całkiem nieźle.
Z nimi wszystkimi zamieniłem choć słowo. A słowo to najprostszy i najłatwiejszy sposób na szerzenie się wszelkiej zarazy, zwłaszcza umysłowej. Dowodzi tego cała historia ludzkości. A w zasadzie to i świata, bo ponoćwszystko zaczęło się od Słowa. Już cytowałem:
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga”.
Pisałem, że to pic na wodę, fotomontaż i kicior dożywotni. Ale są tacy, co mimo to w to wierzą. Przyjmijmy więc, że ja się mylę, a ci inni mają rację. W tym wypadku ciekawe jakie to mogło być Słowo? Które z ogólnodostępnych słów odpowiada za tak wybrakowany i awaryjny świat?
Z nimi wszystkimi zamieniłem choć słowo. A słowo to najprostszy i najłatwiejszy sposób na szerzenie się wszelkiej zarazy, zwłaszcza umysłowej. Dowodzi tego cała historia ludzkości. A w zasadzie to i świata, bo ponoćwszystko zaczęło się od Słowa. Już cytowałem:
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga”.
Pisałem, że to pic na wodę, fotomontaż i kicior dożywotni. Ale są tacy, co mimo to w to wierzą. Przyjmijmy więc, że ja się mylę, a ci inni mają rację. W tym wypadku ciekawe jakie to mogło być Słowo? Które z ogólnodostępnych słów odpowiada za tak wybrakowany i awaryjny świat?
110
Potem było tysiące słów rozpętujących wojny, podpalających stosy, prowadzących do masowych mordów, a czasami zabijających pojedynczo, co zwykle uchodziło uwagi jako mało spektakularne i nie nadające się na newsa, mimo że daje taki sam skutek choć w skali mikro. Bo kiedy w wypadku autokaru jadącym na pielgrzymkę ginie trzydzieści osób, to mamy narodową żałobę. Trzymając się logiki, trzeba by ogłosić żałobę permanentną, bo taka sama liczba osób ginie na naszych drogach co łykend.
Ale wracając do wyżej wspomnianych słów. Nie da się nie zauważyć, że czołowe miejsce wśród nich miało też właśnie „słowo Boże”.
Ewentualny problem własnej schizofrenii bardzo mnie poruszył i zaniepokoił. Postanowiłem więc tę kwestię jak najszybciej wyjaśnić i przekonać się czy mówię do siebie czy nie i jednak z kimś rozmawiam! A właśnie miałem ku temu stosowną okazję.
Skupiłem wzrok na szklance stojącej po przeciwnej stronie stołu. Wypełniająca ją nalewka mieniła się, pachniała i kusiła. Była jak
Ale wracając do wyżej wspomnianych słów. Nie da się nie zauważyć, że czołowe miejsce wśród nich miało też właśnie „słowo Boże”.
Ewentualny problem własnej schizofrenii bardzo mnie poruszył i zaniepokoił. Postanowiłem więc tę kwestię jak najszybciej wyjaśnić i przekonać się czy mówię do siebie czy nie i jednak z kimś rozmawiam! A właśnie miałem ku temu stosowną okazję.
Skupiłem wzrok na szklance stojącej po przeciwnej stronie stołu. Wypełniająca ją nalewka mieniła się, pachniała i kusiła. Była jak
111
ser w pułapce na myszy. Wystarczyło tylko czekać na znajome „kłap”! Więc wstrzymywałem się z wypiciem pierwszego łyka, choć nie powiem suszyło i kusiło i czekałem na tę mysz, to znaczy na Niego, modląc się w duchu:
- No przyjdź i napij się! Przecież, żeby się napić musisz wyjść z tej swojej kryjówki. Z tej mysiej nory pod sufitem. A wtedy ujrzę Cię o co mi właśnie chodzi.
Niestety, nie doceniłem Jego sprytu i przebiegłości. Czekałem i czekałem, a On się nie zjawiał. Jakby chciał mnie wziąć na przeczekanie. Pewnie miał nadzieję, że to ja nie wytrzymam.
- No, bo taki siedzący z nosem niemal w szklance pełnej aromatycznej nalewki, to ile może wytrzymać? Ani chwili - kalkulował z pewnością i tylko czekał kiedy odchylę głowę by opróżnić szklaneczkę duszkiem.
A wtedy on błyskawicznie i niezauważalnie podbiegnie na palcach, żebym nie usłyszał, albo po prostu wychyli się z tego kąta, wyciągnie
- No przyjdź i napij się! Przecież, żeby się napić musisz wyjść z tej swojej kryjówki. Z tej mysiej nory pod sufitem. A wtedy ujrzę Cię o co mi właśnie chodzi.
Niestety, nie doceniłem Jego sprytu i przebiegłości. Czekałem i czekałem, a On się nie zjawiał. Jakby chciał mnie wziąć na przeczekanie. Pewnie miał nadzieję, że to ja nie wytrzymam.
- No, bo taki siedzący z nosem niemal w szklance pełnej aromatycznej nalewki, to ile może wytrzymać? Ani chwili - kalkulował z pewnością i tylko czekał kiedy odchylę głowę by opróżnić szklaneczkę duszkiem.
A wtedy on błyskawicznie i niezauważalnie podbiegnie na palcach, żebym nie usłyszał, albo po prostu wychyli się z tego kąta, wyciągnie
112
rękę jak tylko daleko potrafi, a pewnie potrafi, i porwie naczynie. Następnie jednym haustem wleje w siebie swoją porcję nalewki, po czym, zanim zdążę opuścić głowę, z powrotem zaszyje się w swojej kryjówce.
Ale ja przejrzałem tę grę i postanowiłem zmylić jego czujność. Podniosłem szklankę i przytknąłem do ust, jakbym chciał się zatracić właśnie w piciu, gotowy jednak do natychmiastowego odstawienia szkła i opuszczenia głowy gdyby tylko coś zaczęło się dziać.
I rzeczywiście, zadziało się, jednak nie to, na co tak liczyłem. Gdyż zadziało się nie wizualnie, ale znów tonalnie tylko.
Z kąta rozległo się głośne chrząknięcie, ni to gniewne, ni zdegustowane, które na krótko odwróciło moją uwagę. Kiedy spojrzałem czujnie na blat stołu, zauważyłem, że jaśniały na nim dwie plastikowe rurki jak do drinków, czerwone w białe spiralne paseczki, zgięte lekko na końcu. Leżały na tacy obok butelki, a ja już sam nie byłem pewny czy były tu od początku, a ja, skupiony wyłącznie na nalewce,
Ale ja przejrzałem tę grę i postanowiłem zmylić jego czujność. Podniosłem szklankę i przytknąłem do ust, jakbym chciał się zatracić właśnie w piciu, gotowy jednak do natychmiastowego odstawienia szkła i opuszczenia głowy gdyby tylko coś zaczęło się dziać.
I rzeczywiście, zadziało się, jednak nie to, na co tak liczyłem. Gdyż zadziało się nie wizualnie, ale znów tonalnie tylko.
Z kąta rozległo się głośne chrząknięcie, ni to gniewne, ni zdegustowane, które na krótko odwróciło moją uwagę. Kiedy spojrzałem czujnie na blat stołu, zauważyłem, że jaśniały na nim dwie plastikowe rurki jak do drinków, czerwone w białe spiralne paseczki, zgięte lekko na końcu. Leżały na tacy obok butelki, a ja już sam nie byłem pewny czy były tu od początku, a ja, skupiony wyłącznie na nalewce,
113
ich nie zauważyłem, czy pojawiły się dopiero teraz.
Jestestwo rurek mogło w warstwie aksjologicznej sugerować, iż w grę wchodzi tu kultura przez duże „P”, czyli kultura Picia. W końcu to nie knajpa jakaś podrzędna, nie żadna mordownia a Raj przez duże N, czyli Niebo!
- Choć Bogiem a prawdą, z wyglądu, to lepiej wygląda już niejedna speluna - skonstatowałem w myślach na marginesie.
Ująłem kulturalnie rureczki we dwa palce i równie kulturalnie umieściłem je w szklaneczkach.
- No - pomyślałem - Teraz to już na pewno się pojawi, bo ta rureczka w Jego szklance sterczy tak zachęcająco, tak kusi zgięta w Jego stronę, że tylko podejść, usiąść, wziąć do ust i pociągnąć ze smakiem złocistej naleweczki z procentami.
Znów jednak nie doceniłem Boga. W końcu, choć to nie fair, co trzy a nawet cztery głowy, to nie jedna!
Zanim jeszcze skończyłem swoją myśl,
Jestestwo rurek mogło w warstwie aksjologicznej sugerować, iż w grę wchodzi tu kultura przez duże „P”, czyli kultura Picia. W końcu to nie knajpa jakaś podrzędna, nie żadna mordownia a Raj przez duże N, czyli Niebo!
- Choć Bogiem a prawdą, z wyglądu, to lepiej wygląda już niejedna speluna - skonstatowałem w myślach na marginesie.
Ująłem kulturalnie rureczki we dwa palce i równie kulturalnie umieściłem je w szklaneczkach.
- No - pomyślałem - Teraz to już na pewno się pojawi, bo ta rureczka w Jego szklance sterczy tak zachęcająco, tak kusi zgięta w Jego stronę, że tylko podejść, usiąść, wziąć do ust i pociągnąć ze smakiem złocistej naleweczki z procentami.
Znów jednak nie doceniłem Boga. W końcu, choć to nie fair, co trzy a nawet cztery głowy, to nie jedna!
Zanim jeszcze skończyłem swoją myśl,
114
rozległo się głośne siorbanie. Mimowolnie spojrzałem na Jego szklankę i aż podskoczyłem ze złości Zauważyłem oto, o zgrozo, że choć nikt się przy stole nie zjawił, z Jego naczynia zaczęło regularnie ubywać nalewki. Żółto zabarwiona ciecz wypływała ze szklanki i pędziła na wpół przeźroczystą rurką do zgiętego końca, po czym… znikała, jakby się dematerializowała gdzieś bez śladu w przestrzeni.
Przeciągnąłem dłonią nad tą rurką a potem zatoczyłem koła wokół niej tak jak zwykli to robić prestidigitatorzy naokoło lewitującej asystentki, by udowodnić publiczności, że to nie żaden trik zwykły tylko najprawdziwsze cuda.
I rzeczywiście, dłoń moja przecięła tylko powietrze na nic nie natrafiając, nie napotykając na żadną przeszkodę i nie przerywając tajemnego procederu. Gdyż ze szklanki jak ubywało tak ubywało, aż całkowicie ubyło. Cud! Prawdziwy cud!
- Mów mi Judke Wowke - rozległ się donośny głos Boga, gdy już w jego szklance pokazało się dno.
Przeciągnąłem dłonią nad tą rurką a potem zatoczyłem koła wokół niej tak jak zwykli to robić prestidigitatorzy naokoło lewitującej asystentki, by udowodnić publiczności, że to nie żaden trik zwykły tylko najprawdziwsze cuda.
I rzeczywiście, dłoń moja przecięła tylko powietrze na nic nie natrafiając, nie napotykając na żadną przeszkodę i nie przerywając tajemnego procederu. Gdyż ze szklanki jak ubywało tak ubywało, aż całkowicie ubyło. Cud! Prawdziwy cud!
- Mów mi Judke Wowke - rozległ się donośny głos Boga, gdy już w jego szklance pokazało się dno.
115
Bóg jednak, jakby nie chciał tego dna przyjąć do wiadomości, siorbnął jeszcze raz tak łapczywie, że aż zachłysnął się powietrzem i zakrztusił. Szybko jednak doszedł do siebie i wtedy, o dziwo, znowu coś siorbnęło.
Spojrzałem na swoją dłoń i z przerażeniem zauważyłem, że tym razem zaczęła znikać nalewka z mojej szklanki. Instynktownie zatkałem wylot swojej rurki palcem. Bóg ponownie się zakrztusił, rozkaszlał i zasapał na dobre, ale z mojej szklanki przestało ubywać.
- Judke Wowke, w skrócie J. W. - odezwał się Bóg gdy już się wykaszlał do reszty, a w Jego ustach zabrzmiało to, coś jak: „Dżej Dablju”.
Odetchnąłem z ulgą. Co prawda nie udało mi się naocznie zobaczyć swojego interlokutora. Jednak cudowne zniknięcie nalewki najpierw z jego a potem mojej szklanki wskazywało niezbicie, że to nie była żadna schizofrenia.
Ja naprawdę rozmawiałem z Bogiem!
Spojrzałem na swoją dłoń i z przerażeniem zauważyłem, że tym razem zaczęła znikać nalewka z mojej szklanki. Instynktownie zatkałem wylot swojej rurki palcem. Bóg ponownie się zakrztusił, rozkaszlał i zasapał na dobre, ale z mojej szklanki przestało ubywać.
- Judke Wowke, w skrócie J. W. - odezwał się Bóg gdy już się wykaszlał do reszty, a w Jego ustach zabrzmiało to, coś jak: „Dżej Dablju”.
Odetchnąłem z ulgą. Co prawda nie udało mi się naocznie zobaczyć swojego interlokutora. Jednak cudowne zniknięcie nalewki najpierw z jego a potem mojej szklanki wskazywało niezbicie, że to nie była żadna schizofrenia.
Ja naprawdę rozmawiałem z Bogiem!
116
Zapisek X
Jak odkrywam, że jestem Zbawicielem.
Co za dziwne miejsce ten Raj. Mógłbym jeszcze zrozumieć ten okropny kolor ścian i to dziwaczne umeblowanie. Nie każdy przecież musi mieć dobry gust. No i nie każdego stać na fachowego dekoratora wnętrz, jakby co.
Zresztą, z tym ostatnim to trzeba uważać. Namnożyło się teraz tylu hochsztaplerów, którzy na wszystkim się znają. A już zwłaszcza każdy jest dziś specjalistą od Feng-szui! A potem
117
wychodzą takie kwiatki, jak tu!
Ale, jak mówię, wystrój jeszcze można by znieść, nie w takich lokalach się bywało. Choć czasem zastanawiam się, czy w Piekle już bardziej by się człowiekowi nie spodobało? Na pewno kominek większy, nowocześniejszy i lepiej grzeje, ha ha ha!
Tyle, że wystrój to rzecz gustu w sumie, ale ta pogoda?! Czy ktoś widział, żeby w Raju była taka pogoda? Ponuro, deszcz i wiatr zimny zacina. Jeszcze dobrze nie wstałeś, a już ciemno. Notoryczne zaćmienie słońca, czy jakaś noc polarna.
O czym to ja... No tak, w taką pogodę wszystko trzeba pomyśleć co najmniej dwa razy, żeby do świadomości dotarło. A więc, już ciemno choć dopiero wstałeś. I nic się nie chce. Chyba żeby komuś w ryj dać, to może i owszem, czemu nie, po ciemku nawet lepiej bo nie widać i grzechu nie będzie.
A deszcz i wiatr wtedy nie przeszkadzają, choć w Raju pewnie w mordę dawać to nie wypada. No, ale temu co wymyślił taką pogodę, to co innego. Temu się należy, bez obrazy!
Ale, jak mówię, wystrój jeszcze można by znieść, nie w takich lokalach się bywało. Choć czasem zastanawiam się, czy w Piekle już bardziej by się człowiekowi nie spodobało? Na pewno kominek większy, nowocześniejszy i lepiej grzeje, ha ha ha!
Tyle, że wystrój to rzecz gustu w sumie, ale ta pogoda?! Czy ktoś widział, żeby w Raju była taka pogoda? Ponuro, deszcz i wiatr zimny zacina. Jeszcze dobrze nie wstałeś, a już ciemno. Notoryczne zaćmienie słońca, czy jakaś noc polarna.
O czym to ja... No tak, w taką pogodę wszystko trzeba pomyśleć co najmniej dwa razy, żeby do świadomości dotarło. A więc, już ciemno choć dopiero wstałeś. I nic się nie chce. Chyba żeby komuś w ryj dać, to może i owszem, czemu nie, po ciemku nawet lepiej bo nie widać i grzechu nie będzie.
A deszcz i wiatr wtedy nie przeszkadzają, choć w Raju pewnie w mordę dawać to nie wypada. No, ale temu co wymyślił taką pogodę, to co innego. Temu się należy, bez obrazy!
118
Taki, nie wskazując palcem, to powinien do końca życia smażyć się w Piekle. Choć w kontekście tego przenikliwego zimna, ciemności i wilgoci tu panujących, to to Piekło to chyba byłaby raczej nagroda jak jakie wczasy na Riwierze, a nie kara.
- Tak, tak! Piek... ło! - powtórzyły sopranem wszystkie miski i garnki poustawiane pod dziurami w przeciekającym suficie.
- Pie... kło! - zgodnie zawtórowały basem wiadra - Tak, tak!
- Piekło? - odezwał się jakiś głos do Bożego niepodobny.
Już przeraziłem się, że ktoś się tu dostał do Raju i nalewkę trzeba będzie na jeszcze więcej działek dzielić, ale po chwili zorientowałem się, że to tylko telewizor włączył się z fonią i wizją i zamiast ogniska domowego zaprezentował jakieś indywiduum spod ciemnej gwiazdy, to znaczy spod budki z piwem, gdyż nawet zza szyby ekranu zalatywało od niego na kilometr.
- Przypuszczam - chrypiał telewizor - że tam jest ciemno i ciasno. A Niebo? Na pewno jest
- Tak, tak! Piek... ło! - powtórzyły sopranem wszystkie miski i garnki poustawiane pod dziurami w przeciekającym suficie.
- Pie... kło! - zgodnie zawtórowały basem wiadra - Tak, tak!
- Piekło? - odezwał się jakiś głos do Bożego niepodobny.
Już przeraziłem się, że ktoś się tu dostał do Raju i nalewkę trzeba będzie na jeszcze więcej działek dzielić, ale po chwili zorientowałem się, że to tylko telewizor włączył się z fonią i wizją i zamiast ogniska domowego zaprezentował jakieś indywiduum spod ciemnej gwiazdy, to znaczy spod budki z piwem, gdyż nawet zza szyby ekranu zalatywało od niego na kilometr.
- Przypuszczam - chrypiał telewizor - że tam jest ciemno i ciasno. A Niebo? Na pewno jest
119
widno i fajnie.
- Byś się zdziwił - przyszło mi na myśl mimochodem.
Już chciałem mu coś wrzucić na ten temat, ale nie wrzuciłem, bo pomyślałem sobie, że co będę z telewizorem gadał. Wystarczy już przecież, i to aż nadto, że gadam z Bogiem!
- Ale ogólnie rzecz biorąc - kontynuowało niezrażone indywiduum ze szklanego ekranu-To w to nie wierzę. To jest zwykła bujda, wymysł ludzi, którzy to sobie wyobrażają dla pieniędzy... Życie po śmierci! Ha, ha, ha!
Typ zaśmiał się, lub raczej chciał się zaśmiać ale tylko zacharczał szyderczo i zakaszlał gruźliczo.
- Zaprawdę -zacząłem się zastanawiać, ale się oczywiście nie odezwałem, tylko tak w sobie, po cichu pomyślałem - Gdzie tacy się rodzą?
- Przeczytałem wszystkie książki na ten temat, oczywiście - kontynuował typ w telewizorze, a jego twarz, jak i fragment jakiegoś miasta w tle za nim, pokryte były śniegiem.
- Byś się zdziwił - przyszło mi na myśl mimochodem.
Już chciałem mu coś wrzucić na ten temat, ale nie wrzuciłem, bo pomyślałem sobie, że co będę z telewizorem gadał. Wystarczy już przecież, i to aż nadto, że gadam z Bogiem!
- Ale ogólnie rzecz biorąc - kontynuowało niezrażone indywiduum ze szklanego ekranu-To w to nie wierzę. To jest zwykła bujda, wymysł ludzi, którzy to sobie wyobrażają dla pieniędzy... Życie po śmierci! Ha, ha, ha!
Typ zaśmiał się, lub raczej chciał się zaśmiać ale tylko zacharczał szyderczo i zakaszlał gruźliczo.
- Zaprawdę -zacząłem się zastanawiać, ale się oczywiście nie odezwałem, tylko tak w sobie, po cichu pomyślałem - Gdzie tacy się rodzą?
- Przeczytałem wszystkie książki na ten temat, oczywiście - kontynuował typ w telewizorze, a jego twarz, jak i fragment jakiegoś miasta w tle za nim, pokryte były śniegiem.
120
Skuliłem się odruchowo na ten widok, myśląc, że jeszcze tylko tego tu brakowało, żeby zaczęło sypać, ale po chwili odetchnąłem. Na szczęście były to tylko zakłócenia w odbiorze.
- I nie wierzę w to! - chrypiał dalej „przystojniak” w telewizorze - To jest bzdura. Nie ma żadnego Piekła ani Nieba. Po prostu jest coś takiego jak Nicość. Umiera się i pal licho! Nikogo nie ma. Ani żadnego Piekła. Ani Nieba.
Tu telewizor znowu się wyłączył, jakby bał się emitować dłużej te bluźnierstwa na terenie, było nie było, Raju.
Zapadła głucha cisza, jeśli nie liczyć oczywiście przygnębiających dźwięków wydawanych przez krople deszczu przeciekające przez sufit. Ale na to to ja się już uodporniłem i przyzwyczaiłem tak, że w zasadzie to już przestałem je słyszeć, jak ktoś mieszkający przy torach po kilku dniach nie słyszy przejeżdżających pociągów.
Cisza ta skłoniła mnie do refleksji nad samym sobą. Bo jak to zwykle bywa, kiedy minęły już pierwsze chwile pełne niespodzianek, zaskoczeń, lęków, i kiedy wokół skończyły się
- I nie wierzę w to! - chrypiał dalej „przystojniak” w telewizorze - To jest bzdura. Nie ma żadnego Piekła ani Nieba. Po prostu jest coś takiego jak Nicość. Umiera się i pal licho! Nikogo nie ma. Ani żadnego Piekła. Ani Nieba.
Tu telewizor znowu się wyłączył, jakby bał się emitować dłużej te bluźnierstwa na terenie, było nie było, Raju.
Zapadła głucha cisza, jeśli nie liczyć oczywiście przygnębiających dźwięków wydawanych przez krople deszczu przeciekające przez sufit. Ale na to to ja się już uodporniłem i przyzwyczaiłem tak, że w zasadzie to już przestałem je słyszeć, jak ktoś mieszkający przy torach po kilku dniach nie słyszy przejeżdżających pociągów.
Cisza ta skłoniła mnie do refleksji nad samym sobą. Bo jak to zwykle bywa, kiedy minęły już pierwsze chwile pełne niespodzianek, zaskoczeń, lęków, i kiedy wokół skończyły się
121
odwracające uwagę fajerwerki, powróciło pytanie o własną tożsamość. O, jak to się mówi górnolotnie, własne Ja. Moje alter ego, znaczy się.
Strzępki odsłoniętych dotąd wspomnień były chaotyczne i dziwnie podrzędne. Nie układały się bynajmniej w większą całość i nie odpowiadały na pytanie, które nie przestało mnie dręczyć nawet po skonsumowaniu reszty zawartości mojej, nadpitej wcześniej przez Boga, szklaneczki:
- Kim ja jestem?
- Nie pamiętasz?
Rozległ się głos Boga i promień światła oświetlił moją twarz. Oślepiał mnie, jak promień słońca, który przebił grubą warstwę chmur jak nóż puszysty tort. Tyle, że ja odczułem to tak, jakby śledczy skierował na mnie ostre światło lampki w ciemnym pokoju przesłuchań.
- Nie?!
Zmrużyłem oczy i odruchowo skuliłem się wewnętrznie. W milczeniu zaprzeczyłem ruchem głowy. Wtedy z kąta dobiegło kolejne pytanie:
Strzępki odsłoniętych dotąd wspomnień były chaotyczne i dziwnie podrzędne. Nie układały się bynajmniej w większą całość i nie odpowiadały na pytanie, które nie przestało mnie dręczyć nawet po skonsumowaniu reszty zawartości mojej, nadpitej wcześniej przez Boga, szklaneczki:
- Kim ja jestem?
- Nie pamiętasz?
Rozległ się głos Boga i promień światła oświetlił moją twarz. Oślepiał mnie, jak promień słońca, który przebił grubą warstwę chmur jak nóż puszysty tort. Tyle, że ja odczułem to tak, jakby śledczy skierował na mnie ostre światło lampki w ciemnym pokoju przesłuchań.
- Nie?!
Zmrużyłem oczy i odruchowo skuliłem się wewnętrznie. W milczeniu zaprzeczyłem ruchem głowy. Wtedy z kąta dobiegło kolejne pytanie:
122
- Piłeś?
W tyle czaszki poczułem przebiegające leśne mrówki czerwone, tak zaskoczyła mnie obcesowość pytania. Nie miałem pojęcie dokąd On zmierza. Postanowiłem zyskać na czasie.
- Noooo... - zacząłem się niby zastanawiać.
- Niech twoja mowa będzie „tak tak”, „nie nie”! - przywołał mnie do porządku Bóg.
No i jak tu odpowiedzieć, skoro nic nie pamiętałem?
- No tak, tyle że... - olśniło mnie nagle - skoro nic nie pamiętam, to znaczy, że urwała mi się narracja. A to świadczyło o tym, że się napiłem i to w dodatku całkiem solidnie.
Pan Bóg musiał przyjąć, że skoro milczałem, a nie rzuciłem się by zaprzeczać gorączkowo, to się przyznaję. A może po prostu znał odpowiedź, gdyż nie zwlekając zadał mi kolejne pytanie:
- Cudzołożyłeś?!
Znów nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Bij zabij, nic nie pamiętałem. Ale przecież skoro piłem, co już zostało wykazane wyżej, to musiałem i cudzołożyć, gdyż jedno z drugim
W tyle czaszki poczułem przebiegające leśne mrówki czerwone, tak zaskoczyła mnie obcesowość pytania. Nie miałem pojęcie dokąd On zmierza. Postanowiłem zyskać na czasie.
- Noooo... - zacząłem się niby zastanawiać.
- Niech twoja mowa będzie „tak tak”, „nie nie”! - przywołał mnie do porządku Bóg.
No i jak tu odpowiedzieć, skoro nic nie pamiętałem?
- No tak, tyle że... - olśniło mnie nagle - skoro nic nie pamiętam, to znaczy, że urwała mi się narracja. A to świadczyło o tym, że się napiłem i to w dodatku całkiem solidnie.
Pan Bóg musiał przyjąć, że skoro milczałem, a nie rzuciłem się by zaprzeczać gorączkowo, to się przyznaję. A może po prostu znał odpowiedź, gdyż nie zwlekając zadał mi kolejne pytanie:
- Cudzołożyłeś?!
Znów nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Bij zabij, nic nie pamiętałem. Ale przecież skoro piłem, co już zostało wykazane wyżej, to musiałem i cudzołożyć, gdyż jedno z drugim
123
zawsze idzie w parze.
Bóg kuł żelazo póki gorące i nie dawał mi czasu na zebranie myśli:
- Kłamałeś?! - spytał znowu.
I ponownie, jak tu odpowiedzieć? Przecież nie jestem w stanie zaprzeczyć, że „nie nie” bo wtedy od razu skłamię. Bo skoro niewiele pamiętam, to nie mogę twierdzić, że nie kłamałem. Ale nie mogę też potwierdzić, że „tak tak”, kłamałem. No bo jeśli nie kłamałem, a jest na to szansa przecież, co prawda nie większa niż trafić szóstkę w lotto, no ale ludzie trafiają przecież, inna sprawa, że ja nie. Wracając, a więc jeśli potwierdzę, to też możliwe jest, że tym samym skłamię.
Widząc po mojej minie, że ma mnie w garści gdyż nic nie pamiętam, wysunął najcięższe oskarżenie:
- Zabijałeś?!
Normalnie przygwoździł mnie tym pytaniem jak owada szpilą do ściany. Na moment pociemniało mi w oczach, a kiedy odzyskałem widzenie, nagle ujrzałem siebie jak przybijam do krzyża jakąś kobietę...
Bóg kuł żelazo póki gorące i nie dawał mi czasu na zebranie myśli:
- Kłamałeś?! - spytał znowu.
I ponownie, jak tu odpowiedzieć? Przecież nie jestem w stanie zaprzeczyć, że „nie nie” bo wtedy od razu skłamię. Bo skoro niewiele pamiętam, to nie mogę twierdzić, że nie kłamałem. Ale nie mogę też potwierdzić, że „tak tak”, kłamałem. No bo jeśli nie kłamałem, a jest na to szansa przecież, co prawda nie większa niż trafić szóstkę w lotto, no ale ludzie trafiają przecież, inna sprawa, że ja nie. Wracając, a więc jeśli potwierdzę, to też możliwe jest, że tym samym skłamię.
Widząc po mojej minie, że ma mnie w garści gdyż nic nie pamiętam, wysunął najcięższe oskarżenie:
- Zabijałeś?!
Normalnie przygwoździł mnie tym pytaniem jak owada szpilą do ściany. Na moment pociemniało mi w oczach, a kiedy odzyskałem widzenie, nagle ujrzałem siebie jak przybijam do krzyża jakąś kobietę...
124
Wzdrygnąłem się. Kiedy po dłuższej chwili powróciła mi względna jasność umysłu stwierdziłem, że byłem cały spocony a po plecach przelatywały mi jak błyskawice po niebie w czasie burzy zimne dreszcze.
Do rzeczywistości, jeśli tak można powiedzieć w tym miejscu, przywołał mnie głos Boga:
- Byłeś...-huknął, ale od razu zawiesił głos.
Nie dokończył rozmyślnie. Powtarzał tylko, raz za razem:
- „No? No”?
Najwyraźniej chciał coś ze mnie wydusić, pewnie żebym sam się przyznał. Przypomniał sobie i wypowiedział kim jestem. Wymówił to właściwe słowo określające celnie moje Ja...
Przymknąłem powieki, ale zamiast chłodnej ulgi ciemności, której pragnąłem, przeciwnie, odczułem nagłą palącą światłość, jakby przede mną uchyliły się gwałtownie jakieś drzwi. Dopiero po dłuższej chwili wzrok przyzwyczaił się do dziennego światła.
Przed moimi oczami rozciągał się surowy krajobraz poza miastem z centralnie
Do rzeczywistości, jeśli tak można powiedzieć w tym miejscu, przywołał mnie głos Boga:
- Byłeś...-huknął, ale od razu zawiesił głos.
Nie dokończył rozmyślnie. Powtarzał tylko, raz za razem:
- „No? No”?
Najwyraźniej chciał coś ze mnie wydusić, pewnie żebym sam się przyznał. Przypomniał sobie i wypowiedział kim jestem. Wymówił to właściwe słowo określające celnie moje Ja...
Przymknąłem powieki, ale zamiast chłodnej ulgi ciemności, której pragnąłem, przeciwnie, odczułem nagłą palącą światłość, jakby przede mną uchyliły się gwałtownie jakieś drzwi. Dopiero po dłuższej chwili wzrok przyzwyczaił się do dziennego światła.
Przed moimi oczami rozciągał się surowy krajobraz poza miastem z centralnie
125
wznoszącym się niewysokim wzgórzem. Na jego szczycie widniały wbite w kamienistą ziemię trzy drewniane krzyże.
Wokół kłębił się tłum. Gawiedź ciekawie zadzierała w górę głowy. Śmiała się, szydziła i wytykała palcami trzy nieszczęsne ciała, zwisające bezwładnie z krzyży z twarzami wykrzywionymi w grymasie niewyobrażalnego bólu.
Nieopodal żołnierze szli w zawody z coraz bardziej porywistymi podmuchami wiatru drąc i rozdzielając między siebie szaty zdjęte z wiszących. Kłócili się przy tym i przeklinali, a ich wrzaski mieszały się z okrzykami motłochu i stojących z boku kapłanów i innych żołdaków, którzy lżyli tego przybitego do środkowego krzyża słowami: „Innych wybawił, niechże wybawi samego siebie, jeśli jest On Synem Bożym, niech zstąpi z krzyża!”
W jednej chwili oblały mnie zimne poty. Podniosłem oczy i spojrzałem na niego.
Z początku go nie rozpoznałem. Jego twarz była wykrzywiona i nie do poznania odmieniona
Wokół kłębił się tłum. Gawiedź ciekawie zadzierała w górę głowy. Śmiała się, szydziła i wytykała palcami trzy nieszczęsne ciała, zwisające bezwładnie z krzyży z twarzami wykrzywionymi w grymasie niewyobrażalnego bólu.
Nieopodal żołnierze szli w zawody z coraz bardziej porywistymi podmuchami wiatru drąc i rozdzielając między siebie szaty zdjęte z wiszących. Kłócili się przy tym i przeklinali, a ich wrzaski mieszały się z okrzykami motłochu i stojących z boku kapłanów i innych żołdaków, którzy lżyli tego przybitego do środkowego krzyża słowami: „Innych wybawił, niechże wybawi samego siebie, jeśli jest On Synem Bożym, niech zstąpi z krzyża!”
W jednej chwili oblały mnie zimne poty. Podniosłem oczy i spojrzałem na niego.
Z początku go nie rozpoznałem. Jego twarz była wykrzywiona i nie do poznania odmieniona
126
cierpieniem. Pofalowane włosy spływające mu na ramiona zlepiała krew. Jasne, pełne żaru oczy zmatowiały na słońcu i zapadły się w głąb czaszki, ale gdzieś w na dnie tlił się w nich prawdziwy żar wiary i miłości.
Nie wisiał sam. Po jego lewej i prawej stronie wisieli dwaj nieszczęśnicy. Mój wzrok najpierw prześliznął się po tym z lewej, by szybko przenieść się na tego z prawej jego strony.
Tak! Teraz już wiedziałem kim byłem. Byłem Nim!
- No, no! Byłeś, noooo...?! Byłeś?!
Ponaglający głos Boga sprowadził mnie z powrotem na ziemię, to znaczy, do obskurnego pomieszczenia Raju. W jednej chwili zniknął wiatr a świeże powietrze zastąpiła stęchlizna, wilgoć i woń niebiańskiego grzyba.
- Nim! Byłem nim... - wyszeptałem suchymi z wrażenia wargami.
- No nareszcie! - ucieszył się Bóg - Już myślałem, że z ciebie to beznadziejny przypadek.
- Nim! Zbawicielem! -dokończyłem.
Ledwo to powiedziałem, błogie uczucie
Nie wisiał sam. Po jego lewej i prawej stronie wisieli dwaj nieszczęśnicy. Mój wzrok najpierw prześliznął się po tym z lewej, by szybko przenieść się na tego z prawej jego strony.
Tak! Teraz już wiedziałem kim byłem. Byłem Nim!
- No, no! Byłeś, noooo...?! Byłeś?!
Ponaglający głos Boga sprowadził mnie z powrotem na ziemię, to znaczy, do obskurnego pomieszczenia Raju. W jednej chwili zniknął wiatr a świeże powietrze zastąpiła stęchlizna, wilgoć i woń niebiańskiego grzyba.
- Nim! Byłem nim... - wyszeptałem suchymi z wrażenia wargami.
- No nareszcie! - ucieszył się Bóg - Już myślałem, że z ciebie to beznadziejny przypadek.
- Nim! Zbawicielem! -dokończyłem.
Ledwo to powiedziałem, błogie uczucie
127
rozlało mi się po ciele, jakbym jednym haustem wypił całą szklankę nalewki.
- Zbawicielem!
- Zbawicielem!
128
Zapisek XI
Jak On uświadamia mi, że niestety nie jestem Zbawicielem, a kimś zupełnie innym, co podświadomie podejrzewałem ale nie chciałem się do tego przyznać.
- Że co? Zbawi... czym? - Bóg żachnął się gwałtownie.
- No! Zbawicielem! - powtórzyłem głośniej, a wręcz krzyknąłem euforycznie - Byłem Zbawicielem!
W jednej chwili wszystko stało się dla mnie
129
jasne. A więc to, co wydawało mi się moimi złymi wspomnieniami, w realu wyglądało zupełnie inaczej.
Nie utorturowałem i nie ukrzyżowałem żadnej kobiety. To ja byłem torturowany i zostałem ukrzyżowany. A ta wizja z kobietą, to stąd zapewne, że miałem długie włosy i piękną twarz. Nie upiłem się też na umór tylko straciłem przytomność na krzyżu. A skoro się nie upiłem, toż i nie cudzołożyłem, jedynie rozpowiadałem o miłości do wszystkich ludzi, żeby „make love robili, a not war”! No i nie kłamałem, nawet w tak drażliwej sprawie jak zmartwychwstanie, no bo przecież zmartwychwstałem!
Poczułem jak wielkie szczęście wypełnia po brzegi szklaneczkę mojej duszy. Nareszcie przypomniałem sobie kim naprawdę jestem. Jak to dobrze wrócić do domu Ojca!
- Tatusiu! - krzyknąłem radośnie.
W przypływie nagłego uniesienia, a w zasadzie to bardziej wypadało mi powiedzieć „miłości”, poderwałem się z miejsca
Nie utorturowałem i nie ukrzyżowałem żadnej kobiety. To ja byłem torturowany i zostałem ukrzyżowany. A ta wizja z kobietą, to stąd zapewne, że miałem długie włosy i piękną twarz. Nie upiłem się też na umór tylko straciłem przytomność na krzyżu. A skoro się nie upiłem, toż i nie cudzołożyłem, jedynie rozpowiadałem o miłości do wszystkich ludzi, żeby „make love robili, a not war”! No i nie kłamałem, nawet w tak drażliwej sprawie jak zmartwychwstanie, no bo przecież zmartwychwstałem!
Poczułem jak wielkie szczęście wypełnia po brzegi szklaneczkę mojej duszy. Nareszcie przypomniałem sobie kim naprawdę jestem. Jak to dobrze wrócić do domu Ojca!
- Tatusiu! - krzyknąłem radośnie.
W przypływie nagłego uniesienia, a w zasadzie to bardziej wypadało mi powiedzieć „miłości”, poderwałem się z miejsca
130
i z wyciągniętymi rękami ruszyłem w kierunku światła by Go po tylu latach, a może i wiekach, uściskać.
Było mi tak lekko na duszy, że poruszałem się po podłodze jakby unosząc się nad taflą jeziora. Po kilku krokach wzleciałem, jakby moja dusza była nie szklaneczką z nalewką, a balonikiem, który ktoś napełnił helem i teraz wzlatywała coraz wyżej i wyżej, pociągając za sobą resztę.
Nie biegłem już ale lewitowałem, leciałem nad podłogą w kierunku światła. Gdy już byłem na wyciągnięcie ręki, na ziemię, jeśli tak można się wyrazić, sprowadził mnie brutalnie ostry głos Boga.
- Zwariowałeś? Jakim w ogóle Zbawicielem?! Co ty! Łotrem! Byłeś Łotrem, łotrze!
Każdy chyba przeżył kiedyś taką chwilę, że był pewny, iż właśnie odkrył bądź stworzył coś genialnego. Arcydzieło wręcz na szóstkę z plusem, to znaczy milion dolców co najmniej. A tu słyszy gwizdy, albo coś w rodzaju: siadaj, dwója.
Było mi tak lekko na duszy, że poruszałem się po podłodze jakby unosząc się nad taflą jeziora. Po kilku krokach wzleciałem, jakby moja dusza była nie szklaneczką z nalewką, a balonikiem, który ktoś napełnił helem i teraz wzlatywała coraz wyżej i wyżej, pociągając za sobą resztę.
Nie biegłem już ale lewitowałem, leciałem nad podłogą w kierunku światła. Gdy już byłem na wyciągnięcie ręki, na ziemię, jeśli tak można się wyrazić, sprowadził mnie brutalnie ostry głos Boga.
- Zwariowałeś? Jakim w ogóle Zbawicielem?! Co ty! Łotrem! Byłeś Łotrem, łotrze!
Każdy chyba przeżył kiedyś taką chwilę, że był pewny, iż właśnie odkrył bądź stworzył coś genialnego. Arcydzieło wręcz na szóstkę z plusem, to znaczy milion dolców co najmniej. A tu słyszy gwizdy, albo coś w rodzaju: siadaj, dwója.
131
Wreszcie:nie opublikujemy, nie pokażemy, nie zamieścimy, bo to chała, kicz, gówno!
Nie muszę więc szczegółowo tłumaczyć, jak się poczułem. Jakby ktoś zdzielił mnie bejsbolem w łeb. W jednej chwili podcięło mi to skrzydła. Jak Ikar runąłem na podłogę, a wraz ze mną runęła ze skowytem cała moja radość w chwale, jakby ktoś przekłuł balonik i z mojej duszy zrobił się pierdzący, pomarszczony flak.
Byłem zdruzgotany. Ledwo dźwignąłem się z podłogi i ciężko dowlokłem na sflaczałych nogach na miejsce, to znaczy do stolika. Opadłem na krzesło i aż syknąłem, gdyż w zetknięciu z twardym siedziskiem znów odezwał się tępy ból poniżej pleców.
- Czy to już zawsze tak będzie? Wieczny ból tyłka i ciągłe zero satysfakcji?
Zamknąłem oczy i znów ujrzałem ukrzyżowaną trójcę na wierzchołku wzgórza. Zadarłem głowę i ponownie skierowałem wzrok w lewo, na tego, który wisiał po Jego prawej ręce.
Musiałem wejść na stół, by móc lepiej się mu
Nie muszę więc szczegółowo tłumaczyć, jak się poczułem. Jakby ktoś zdzielił mnie bejsbolem w łeb. W jednej chwili podcięło mi to skrzydła. Jak Ikar runąłem na podłogę, a wraz ze mną runęła ze skowytem cała moja radość w chwale, jakby ktoś przekłuł balonik i z mojej duszy zrobił się pierdzący, pomarszczony flak.
Byłem zdruzgotany. Ledwo dźwignąłem się z podłogi i ciężko dowlokłem na sflaczałych nogach na miejsce, to znaczy do stolika. Opadłem na krzesło i aż syknąłem, gdyż w zetknięciu z twardym siedziskiem znów odezwał się tępy ból poniżej pleców.
- Czy to już zawsze tak będzie? Wieczny ból tyłka i ciągłe zero satysfakcji?
Zamknąłem oczy i znów ujrzałem ukrzyżowaną trójcę na wierzchołku wzgórza. Zadarłem głowę i ponownie skierowałem wzrok w lewo, na tego, który wisiał po Jego prawej ręce.
Musiałem wejść na stół, by móc lepiej się mu
132
przyjrzeć. Ścisnęło mnie w gardle. Tak, teraz rozpoznałem już swoją twarz.
Była odrażająca! Nie okalały jej falujące włosy, opadające aż na ramiona. Nie błyszczały w niej jasne, pełne żaru i miłości oczy. Nie czerwieniały na niej kształtne usta, ukształtowane w malowniczą podkowę.
Zlustrowałem się z dołu do góry uważnym wzrokiem. Także i reszta mnie nie wyglądała zachęcająco. Moje ciało nie było szczupłe jak Jego, z wyraźnie zarysowanymi bicepsami, dwugłowymi i trójgłowymi, o motylach nie wspominając. O nie, ja nie wyglądałem jak On, lecz byłem podobny do tej całej odrażającej reszty w tle.
Brzuszek i cycki rozmiar dwa. Zmarszczki. Wyraźna łysina, różowe, świńskie oczka i skrzywione ku dołowi wąskie usta.
Ecce Homo. Oto ja! To cała prawda o mnie! Tak właśnie wyglądałem. Identiko jak ci, co stali poniżej i szydzili z Niego, choć ja właśnie wisiałem obok, wysoko ponad nimi, podczas gdy z nieba lał się jeszcze żar, ale szło już na burzę.
Była odrażająca! Nie okalały jej falujące włosy, opadające aż na ramiona. Nie błyszczały w niej jasne, pełne żaru i miłości oczy. Nie czerwieniały na niej kształtne usta, ukształtowane w malowniczą podkowę.
Zlustrowałem się z dołu do góry uważnym wzrokiem. Także i reszta mnie nie wyglądała zachęcająco. Moje ciało nie było szczupłe jak Jego, z wyraźnie zarysowanymi bicepsami, dwugłowymi i trójgłowymi, o motylach nie wspominając. O nie, ja nie wyglądałem jak On, lecz byłem podobny do tej całej odrażającej reszty w tle.
Brzuszek i cycki rozmiar dwa. Zmarszczki. Wyraźna łysina, różowe, świńskie oczka i skrzywione ku dołowi wąskie usta.
Ecce Homo. Oto ja! To cała prawda o mnie! Tak właśnie wyglądałem. Identiko jak ci, co stali poniżej i szydzili z Niego, choć ja właśnie wisiałem obok, wysoko ponad nimi, podczas gdy z nieba lał się jeszcze żar, ale szło już na burzę.
133
Wisiałem po sąsiedzku, ramię w ramię, tak blisko Niego, że czułem jego nieświeży oddech i słyszałem świst wydobywający się z jego płuc, gdy z największym trudem łapał powietrze. Ale na mnie, zorientowałem się po chwili ze zgrozą, nikt nie zwracał w ogóle uwagi!
To w Niego wpatrzone były wszystkie oczy. Jemu złorzeczył tłum i z Niego szydzili żołdacy. Nad Nim wypłakiwały oczy córy jerozolimskie. Na niego świeciło słońce i w niego dmuchał nadchodzący burzowy wiatr.
- Tak można umierać - pomyślałem resztką uciekającej świadomości - Za wszystkie grzechy świata! Ale... Jak umierać z boku? Przy okazji? Niezauważalnie? Zdychać za jakiś nieistotny drobiazg. W samotności i opuszczeniu!
Zebrałem się w sobie i wykrzyknąłem krzykiem pełnym bólu i rozpaczy, cierpienia i przerażenia, wreszcie niewyobrażalnej samotności:
- A może mną ktoś by się zainteresował?!
Mój krzyk mój nagle oprzytomnił mnie. W jednej chwili znikł On, tłum i wzgórze
To w Niego wpatrzone były wszystkie oczy. Jemu złorzeczył tłum i z Niego szydzili żołdacy. Nad Nim wypłakiwały oczy córy jerozolimskie. Na niego świeciło słońce i w niego dmuchał nadchodzący burzowy wiatr.
- Tak można umierać - pomyślałem resztką uciekającej świadomości - Za wszystkie grzechy świata! Ale... Jak umierać z boku? Przy okazji? Niezauważalnie? Zdychać za jakiś nieistotny drobiazg. W samotności i opuszczeniu!
Zebrałem się w sobie i wykrzyknąłem krzykiem pełnym bólu i rozpaczy, cierpienia i przerażenia, wreszcie niewyobrażalnej samotności:
- A może mną ktoś by się zainteresował?!
Mój krzyk mój nagle oprzytomnił mnie. W jednej chwili znikł On, tłum i wzgórze
134
z trzema krzyżami i powróciło mroczne, wilgotne pomieszczenie Raju.
Odetchnąłem z ulgą. Nie wisiałem już na żadnym krzyżu, wbitym w kamienisty szczyt wzniesienia zwanego Górą Czaszki, lecz znów stałem zwyczajnie na blacie stołu pomiędzy butelką z resztką nalewki i pustymi szklankami i jak zahipnotyzowany trzymałem rozłożone na boki ręce. W dziwny sposób za sprawą potrójnego oświetlenia moje ciało rzucało na podłogę nie jeden, a trzy rozkrzyżowane i rozedrgane jak w upalny dzień cienie. Wydawały się przez to wić z bólu, jakby pragnęły zsunąć się i odpaść z drewnianych narzędzi tortur i jak najszybciej wpaść prosto w objęcia śmierci.
Jednak spadające z sufitu krople deszczu, gdyż teraz na dobre rozszalała się gwałtowna burza, na którą zbierało się od rana, z powrotem przybijały te ciała do drewna nie pozwalając im odejść...
Wtedy usłyszałem głośne kroki i nagle wyrósł przede mną, zupełnie nie wiadomo skąd, rzymski Żołdak. Wyglądał bardzo
Odetchnąłem z ulgą. Nie wisiałem już na żadnym krzyżu, wbitym w kamienisty szczyt wzniesienia zwanego Górą Czaszki, lecz znów stałem zwyczajnie na blacie stołu pomiędzy butelką z resztką nalewki i pustymi szklankami i jak zahipnotyzowany trzymałem rozłożone na boki ręce. W dziwny sposób za sprawą potrójnego oświetlenia moje ciało rzucało na podłogę nie jeden, a trzy rozkrzyżowane i rozedrgane jak w upalny dzień cienie. Wydawały się przez to wić z bólu, jakby pragnęły zsunąć się i odpaść z drewnianych narzędzi tortur i jak najszybciej wpaść prosto w objęcia śmierci.
Jednak spadające z sufitu krople deszczu, gdyż teraz na dobre rozszalała się gwałtowna burza, na którą zbierało się od rana, z powrotem przybijały te ciała do drewna nie pozwalając im odejść...
Wtedy usłyszałem głośne kroki i nagle wyrósł przede mną, zupełnie nie wiadomo skąd, rzymski Żołdak. Wyglądał bardzo
135
profesjonalnie. Był uzbrojony i opancerzony by wypełniło się to co zostało pokazane w filmie made in Hollywood Pasja Mela Gibsona, z tą tylko różnicą, iż temu Żołdakowi z naramienników wystawały białe opierzone skrzydełka, identyczne jak już wcześniej zauważyłem tu u szczura tylko większe.
Żołdak podszedł bliżej po żołdacku stukając miarowo sandałami i wtedy dostrzegłem, że było jeszcze coś, co łączyło go ze szczurem. Miał podłużną szczurzą twarz i nie wiem zupełnie dlaczego od razu skojarzył mi się on z jakimś Centurionem Markiem Szczurza Śmierć!
Instynktownie zasłoniłem przyrodzenie, gdyż dobrze wiedziałem o co zwykle chodzi takim Żołdakom. Jedną ręką zasłoniłem przyrodzenie z przodu a drugą z tyłu, chwaląc przy tym zapobiegliwość Stwórcy, iż stworzył człowiekowi dwie ręce by mógł się zawsze zabezpieczyć, to znaczy zastosować naturalną antykoncepcję a nie musiał się uciekać do nienaturalnych metod.
Na szczęście tym razem się myliłem co do
Żołdak podszedł bliżej po żołdacku stukając miarowo sandałami i wtedy dostrzegłem, że było jeszcze coś, co łączyło go ze szczurem. Miał podłużną szczurzą twarz i nie wiem zupełnie dlaczego od razu skojarzył mi się on z jakimś Centurionem Markiem Szczurza Śmierć!
Instynktownie zasłoniłem przyrodzenie, gdyż dobrze wiedziałem o co zwykle chodzi takim Żołdakom. Jedną ręką zasłoniłem przyrodzenie z przodu a drugą z tyłu, chwaląc przy tym zapobiegliwość Stwórcy, iż stworzył człowiekowi dwie ręce by mógł się zawsze zabezpieczyć, to znaczy zastosować naturalną antykoncepcję a nie musiał się uciekać do nienaturalnych metod.
Na szczęście tym razem się myliłem co do
136
Żołdaka i moje środki ostrożności okazały się na wyrost. Żołdak wcale nie zamierzał mnie skrzywdzić nieobyczajnie. Szybko jednak tego pożałowałem i pomyślałem, że lepiej by było gdyby jednak zamierzał, ból mniejszy przynajmniej.
Bo otóz on wyciągnął topór i skrzywdził mnie najzupełniej obyczajnie. Bez pardonu walnął mnie z całej siły po nogach, nieomal miażdżąc mi golenie. Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że tu się nie łazi po stołach!
Zabolało tak, że straciłem w nogach czucie. Osunąłem się bezwładnie ze stołu i grzmotnąłem o podłogę aż huknęło. Rzymski Żołdak, najwyraźniej usatysfakcjonowany, oddalił się stukając podeszwami, podczas gdy ja przeklinałem w duchu tę chwilę, w której wykrzyczałem swoją rozpaczliwą prośbę, by mną też się ktoś zainteresował.
Naraz żołdak odwrócił się, jakby coś sobie przypomniał. Zdrętwiałem z przerażenia, że jeszcze tu wróci. Lecz on tylko rzucił krótko przez ramię:
Bo otóz on wyciągnął topór i skrzywdził mnie najzupełniej obyczajnie. Bez pardonu walnął mnie z całej siły po nogach, nieomal miażdżąc mi golenie. Jakby nie mógł po prostu powiedzieć, że tu się nie łazi po stołach!
Zabolało tak, że straciłem w nogach czucie. Osunąłem się bezwładnie ze stołu i grzmotnąłem o podłogę aż huknęło. Rzymski Żołdak, najwyraźniej usatysfakcjonowany, oddalił się stukając podeszwami, podczas gdy ja przeklinałem w duchu tę chwilę, w której wykrzyczałem swoją rozpaczliwą prośbę, by mną też się ktoś zainteresował.
Naraz żołdak odwrócił się, jakby coś sobie przypomniał. Zdrętwiałem z przerażenia, że jeszcze tu wróci. Lecz on tylko rzucił krótko przez ramię:
137
- Bitte shon!
138
Zapisek XII
Jak na marginesie dywaguję na temat pomieszania języków.
Podobno co dwa tygodnie ginie na Ziemi jeden język. Przechodzimy nad tym do porządku, a przecież wraz z nim ginie cały świat, Wszechświat cały, Kosmos! Giną ptaki i inne zwierzęta ponazywane w tym języku. Giną drzewa i rzeki, które szumią i płyną w tym języku. Ginie miłość, nienawiść, zazdrość, a także smutek i radość,
139
wszystko wyrażane w tym języku.
A tych języków na małej Ziemi było przecież dziesiątki tysięcy, o ile nie więcej. I choć giną od dziesiątków lat, to jeszcze ponad sześć tysięcy języków pozostało do wyginięcia. A są to języki najprzeróżniejsze i najdziwniejsze. Na przykład takie, jak choćby język gwizdany, którym, jeśli wierzyć przewodnikom turystycznym, posługiwali się autochtoni na jednej z wysp Kanaryjskich. Dziś to też już jest język wyginięty z powodu skutecznego wybicia tychże autochtonów co do nogi, a raczej co do gęby, przez hiszpańskich kolonizatorów.
A na przykład w takim języku „lengua” w Paragwaju liczebniki powyżej trzeciego wyraża się przy pomocy nóg i rąk. Z kolei w języku „jukagirskim” upływający czas odmierza się czasem jaki potrzebny jest do zagotowania jednego litra wody w czajniku. Pewnie mówi się więc: „wejdź na czata za półtorej czajnika”.
Jakiś czas temu duże poruszenie wywołała informacja o śmierci w wieku 85 lat pewnej kobiety, która od 30 lat była ostatnim
A tych języków na małej Ziemi było przecież dziesiątki tysięcy, o ile nie więcej. I choć giną od dziesiątków lat, to jeszcze ponad sześć tysięcy języków pozostało do wyginięcia. A są to języki najprzeróżniejsze i najdziwniejsze. Na przykład takie, jak choćby język gwizdany, którym, jeśli wierzyć przewodnikom turystycznym, posługiwali się autochtoni na jednej z wysp Kanaryjskich. Dziś to też już jest język wyginięty z powodu skutecznego wybicia tychże autochtonów co do nogi, a raczej co do gęby, przez hiszpańskich kolonizatorów.
A na przykład w takim języku „lengua” w Paragwaju liczebniki powyżej trzeciego wyraża się przy pomocy nóg i rąk. Z kolei w języku „jukagirskim” upływający czas odmierza się czasem jaki potrzebny jest do zagotowania jednego litra wody w czajniku. Pewnie mówi się więc: „wejdź na czata za półtorej czajnika”.
Jakiś czas temu duże poruszenie wywołała informacja o śmierci w wieku 85 lat pewnej kobiety, która od 30 lat była ostatnim
140
człowiekiem mówiącym prastarym językiem „bo” z Wysp Andamańskich. Wraz z jej śmiercią bowiem, namacalnie, na naszych oczach, zniknął z powierzchni Ziemi kolejny język.
Tak a propos. Chciałem tak pośmiertnie dowiedzieć się czegoś więcej o tym prastarym języku „bo”. Wpisałem więc w wyszukiwarkę „język bo” i oto co mi wyskoczyło (pisownia oryginalna):
„Mam 13 lat i chciałabym przekłuc sobie sama „język bo” do jakies kosmetyczki czy do salonu pewnie bede musiała mieć zgode,a jak muwie że chce sobie przekłuc i czy by mi dali zgode to krzyczą. Dlatego chciałam się zapytać, jak sie samemu przekłuwa jezyk”?
I odpowiedź na to pytanie: „Jeśli chcesz sobie przekłuć język to huśtaj sie na huśtawce język wystaw za zęby spadnij z niej i dziura gotowa ;D”
Jak widać języki wcale nie muszą umierać, żeby nie można się było porozumieć.
Zresztą, co tu dużo mówić, skoro wymarł skutecznie również i język aramejski, w którym rozmawiał sam Jezus Chrystus?
Tak a propos. Chciałem tak pośmiertnie dowiedzieć się czegoś więcej o tym prastarym języku „bo”. Wpisałem więc w wyszukiwarkę „język bo” i oto co mi wyskoczyło (pisownia oryginalna):
„Mam 13 lat i chciałabym przekłuc sobie sama „język bo” do jakies kosmetyczki czy do salonu pewnie bede musiała mieć zgode,a jak muwie że chce sobie przekłuc i czy by mi dali zgode to krzyczą. Dlatego chciałam się zapytać, jak sie samemu przekłuwa jezyk”?
I odpowiedź na to pytanie: „Jeśli chcesz sobie przekłuć język to huśtaj sie na huśtawce język wystaw za zęby spadnij z niej i dziura gotowa ;D”
Jak widać języki wcale nie muszą umierać, żeby nie można się było porozumieć.
Zresztą, co tu dużo mówić, skoro wymarł skutecznie również i język aramejski, w którym rozmawiał sam Jezus Chrystus?
141
Najczęściej języki giną wraz ze śmiercią posługujących się nimi ludzi, ostatnich członków małych, zazwyczaj żyjących w izolacji od świata, społeczności. Zdarza się, że giną jeszcze za ich życia, tak jak gdzieś w Australii, gdzie podobno jednym z języków, zwanym „mati ke”, posługiwała się trójka Aborygenów, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Cóż z tego, skoro i tak nie mogli ze sobą pogadać, gdyż mężczyźni mówili różnymi tego języka niekompatybilnymi ze sobą odmianami. Co prawda jeden z nich mówił tą samą odmianą co kobieta, więc teoretycznie mógłby się z nią dogadać. Problem w tym, że tego z kolei, to znaczy rozmawiania z dorosłą kobietą, zabraniała mężczyźnie ichniejsza kultura. Więc w przypadku tych trojga ludzi ich język zginął jeszcze za ich i za swojego, czyli języka, życia. Bo przecież choć żyli jeszcze, a może nawet i nadal żyją i wraz z nimi żyje ich język, to i tak nim się nie posługiwali, gdyż nie mogli się już między sobą w tym swoim języku porozumieć.
142
Czasem jednak, o dziwo, zdarza się, że język przeżywa ludzi, którzy się nim posługiwali. Wydaje się to nieprawdopodobne, no bo jeśli nie ma już ostatniego człowieka, to niby kto ma mówić tym językiem? A jednak!
Taki przypadek zanotował ponoć w swoim dzienniku słynny niemiecki podróżnik Alexander von Humboldt 200 lat temu. W jednej z wiosek nad Orinoko w dzisiejszej Wenezueli ostatnim stworzeniem mówiącym językiem „atures” okazała się... papuga!
W związku z odkryciem zjawiska bezpowrotnego znikania języków z powierzchni Ziemi powstało ostatnio wielkie poruszenie. Międzynarodowa społeczność podniosła larum i postanowiła ratować ginące języki. W tym celu ustanowiła nawet Światowy Dzień Języka Ojczystego. Chyba nikogo nie zdziwi, że nic to nie pomogło. Języki giną jak ginęły, tyle że coraz szybciej. Bo tak to zawsze jest jak za coś weźmie się polityka.
A ja tak sobie myślę, po co to całe larum? OK, giną języki, ale czy to aby jest powód do
Taki przypadek zanotował ponoć w swoim dzienniku słynny niemiecki podróżnik Alexander von Humboldt 200 lat temu. W jednej z wiosek nad Orinoko w dzisiejszej Wenezueli ostatnim stworzeniem mówiącym językiem „atures” okazała się... papuga!
W związku z odkryciem zjawiska bezpowrotnego znikania języków z powierzchni Ziemi powstało ostatnio wielkie poruszenie. Międzynarodowa społeczność podniosła larum i postanowiła ratować ginące języki. W tym celu ustanowiła nawet Światowy Dzień Języka Ojczystego. Chyba nikogo nie zdziwi, że nic to nie pomogło. Języki giną jak ginęły, tyle że coraz szybciej. Bo tak to zawsze jest jak za coś weźmie się polityka.
A ja tak sobie myślę, po co to całe larum? OK, giną języki, ale czy to aby jest powód do
143
zmartwienia? Wystarczy tylko sobie przypomnieć, jaka była geneza powstania tych wszystkich języków, tych dziwnych „bo”, „atures” śmures, języka gwizdanego, czy choćby pisanego na witach w więźniu... itp.
Przecież tymi dziwnymi językami człowiek został „obdarowany” przez Boga za karę! To niezaprzeczalne, gdyż takie dziwactwa, takie cudactwa mógł wymyślić tylko Bóg.
A więc człowiek otrzymał te najdziwniejsze nawet języki za karę, że próbował dosięgnąć Nieba. Dociec prawdy o Wszechświecie i sobie, poznać istotę i genezę Kosmosu, dowiedzieć się skąd pochodzi, kim jest i dokąd zmierza. To przecież za to Bóg ukarał ludzi i pomieszał im języki. Po to, by więcej już mu nie podskakiwali. By nie mogli się porozumieć, zgłębić istoty Kosmosu i wspólnie zagrozić jego dyktatorskiej wszechwładzy a wręcz i... Jego istnieniu!
I stało się tak, że w niektórych miejscach na Ziemi, na jednym metrze kwadratowym było więcej języków, niż związków zawodowych w jakiejkolwiek spółce skarbu
Przecież tymi dziwnymi językami człowiek został „obdarowany” przez Boga za karę! To niezaprzeczalne, gdyż takie dziwactwa, takie cudactwa mógł wymyślić tylko Bóg.
A więc człowiek otrzymał te najdziwniejsze nawet języki za karę, że próbował dosięgnąć Nieba. Dociec prawdy o Wszechświecie i sobie, poznać istotę i genezę Kosmosu, dowiedzieć się skąd pochodzi, kim jest i dokąd zmierza. To przecież za to Bóg ukarał ludzi i pomieszał im języki. Po to, by więcej już mu nie podskakiwali. By nie mogli się porozumieć, zgłębić istoty Kosmosu i wspólnie zagrozić jego dyktatorskiej wszechwładzy a wręcz i... Jego istnieniu!
I stało się tak, że w niektórych miejscach na Ziemi, na jednym metrze kwadratowym było więcej języków, niż związków zawodowych w jakiejkolwiek spółce skarbu
144
państwa, a tam jak wiemy, tylko w jednym zakładzie może się ich nawet pomieścić ponad setka. A tych spółek wciąż jest też setki o ile nie więcej, mimo kilkudziesięciu lat wolności od komunizmu i ciągłej niby prywatyzacji.
I Bogu się udało! Osiągnął swój cel. Ludzkość na wieki pogrążyła się w ciemnościach. Konflikty, wyniszczające wojny i powtarzające się recesje i bezrobocie, które omija chyba tylko ciągle potrzebnych tłumaczy, stały się codziennością.
Minęły wieki i my, zajęci wojnami, a w trakcie pokojowych przerw nieustannymi tłumaczeniami z jednego oficjalnego języka na inny oficjalny język, niewiele posunęliśmy się w poznaniu siebie i Kosmosu.
Już więc wydawało się, że Bóg osiągnął swój cel i dla ludzkości nie ma już żadnej nadziei, a tu nagle... języki, tak sprytnie wykombinowane, tak pracowicie pogmatwane, zaczęły wymierać.
Odchodzą razem z posługującymi się nimi ludźmi, bądź po prostu wychodzą z użycia, tak czy inaczej, ich ilość maleje i to przecież może być tylko powód do radości. Ba, do euforii!
I Bogu się udało! Osiągnął swój cel. Ludzkość na wieki pogrążyła się w ciemnościach. Konflikty, wyniszczające wojny i powtarzające się recesje i bezrobocie, które omija chyba tylko ciągle potrzebnych tłumaczy, stały się codziennością.
Minęły wieki i my, zajęci wojnami, a w trakcie pokojowych przerw nieustannymi tłumaczeniami z jednego oficjalnego języka na inny oficjalny język, niewiele posunęliśmy się w poznaniu siebie i Kosmosu.
Już więc wydawało się, że Bóg osiągnął swój cel i dla ludzkości nie ma już żadnej nadziei, a tu nagle... języki, tak sprytnie wykombinowane, tak pracowicie pogmatwane, zaczęły wymierać.
Odchodzą razem z posługującymi się nimi ludźmi, bądź po prostu wychodzą z użycia, tak czy inaczej, ich ilość maleje i to przecież może być tylko powód do radości. Ba, do euforii!
145
Gdyż to daje nadzieję, że kiedyś, a może nawet już w niedalekiej całkiem przyszłości, wymrą wszystkie te pomieszane języki! Wszak zostało ich już tylko trochę ponad sześć tysięcy (a zanim skończę te zapiski może liczba ta zejdzie nawet poniżej piątki) i jest nadzieja, że ludzie zaczną się znów posługiwać tylko jednym językiem. A więc powoli wracamy do źródeł!
Niestety. Zdarzył się jeden niechlubny przypadek odwrotny, to znaczy: zmartwychwstanie języka. Mam tu na myśli język hebrajski. W pewnym czasie używany już wyłącznie do religijnych rytuałów, stał się na powrót językiem użytkowym i wykorzystywany jest z powodzeniem do codziennego wydawania komend o wyburzaniu domów Palestyńczyków i likwidowaniu kolejnych Arabów pojedynczo i zbiorowo.
No ale to nie jest mam nadzieję groźne, takie zmartwychwstanie języka. To taki wypadek przy pracy i na szczęście więcej się już nie powtórzył i nie odwrócił całej tendencji wymierania języków.
Ja stawiam na angielski. Jako posiadacz
Niestety. Zdarzył się jeden niechlubny przypadek odwrotny, to znaczy: zmartwychwstanie języka. Mam tu na myśli język hebrajski. W pewnym czasie używany już wyłącznie do religijnych rytuałów, stał się na powrót językiem użytkowym i wykorzystywany jest z powodzeniem do codziennego wydawania komend o wyburzaniu domów Palestyńczyków i likwidowaniu kolejnych Arabów pojedynczo i zbiorowo.
No ale to nie jest mam nadzieję groźne, takie zmartwychwstanie języka. To taki wypadek przy pracy i na szczęście więcej się już nie powtórzył i nie odwrócił całej tendencji wymierania języków.
Ja stawiam na angielski. Jako posiadacz
146
języka świszczącego i szeleszczącego jak woda w kiblu, z bezsensownie pogmatwaną gramatyką i pisownią, w którym słowa ciągną się i kleją do ust jak balonowa guma do żucia i trudno nawet przetłumaczyć jakikolwiek rockowy przebój, żeby dał się zaśpiewać, nie mam nic przeciwko temu. I choć w sumie na świecie więcej ludzi posługuje się hiszpańskim, to właśnie w angielskim rozwija się współczesna cywilizacja. W języku angielskim szumią bajty, płyną newsy w necie, echem odbijają się feedback`i...
W sumie to mógłby to też być jakiś całkiem nowy język, ale nie jakiś sztuczny twór w postaci esperanto, ale język tworzący się naturalnie, żywiołowo, na przykład język „internetowy”, skompilowany z występujących w różnych językach słów, skrótów i znaków, czy jakiś gifów i emotikonów. Najważniejsze, żeby był to jeden ogólnoludzki język, który spowoduje, że cała ludzkość znów będzie się mogła ze sobą dogadać od Parzymiechy Dolnej w Polsce, poprzez
W sumie to mógłby to też być jakiś całkiem nowy język, ale nie jakiś sztuczny twór w postaci esperanto, ale język tworzący się naturalnie, żywiołowo, na przykład język „internetowy”, skompilowany z występujących w różnych językach słów, skrótów i znaków, czy jakiś gifów i emotikonów. Najważniejsze, żeby był to jeden ogólnoludzki język, który spowoduje, że cała ludzkość znów będzie się mogła ze sobą dogadać od Parzymiechy Dolnej w Polsce, poprzez
147
Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch w Walii, aż po Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit co jest jedną nazwą i tak na marginesie oznacza po prostu Bangkok.
A więc niech giną te wszystkie języki jak najszybciej! Kiedy w końcu zdechną marnie, cała ludzkość znów będzie się mogła skrzyknąć na jakimś flash mobie by od nowa zacząć stawiać wieżę Babel. Byłaby to całkiem nowa wieża Babel, gdyż zjednoczona, bogatsza o wieki doświadczeń, biliony terabajtów zdobytej wiedzy i najnowsze osiągnięcia cywilizacji i technologii. Ludzkość miałaby teraz spore szanse doprowadzić jej budowę do końca i stanąć na jej szczycie. Ciekawe, co by stamtąd zobaczyli. Może tylko czarną pustkę? Może, ale trzeba się samemu o tym przekonać!
Mam tylko jedną obawę w sprawie tych ginących języków. Chodzi o to, żeby ten proces
A więc niech giną te wszystkie języki jak najszybciej! Kiedy w końcu zdechną marnie, cała ludzkość znów będzie się mogła skrzyknąć na jakimś flash mobie by od nowa zacząć stawiać wieżę Babel. Byłaby to całkiem nowa wieża Babel, gdyż zjednoczona, bogatsza o wieki doświadczeń, biliony terabajtów zdobytej wiedzy i najnowsze osiągnięcia cywilizacji i technologii. Ludzkość miałaby teraz spore szanse doprowadzić jej budowę do końca i stanąć na jej szczycie. Ciekawe, co by stamtąd zobaczyli. Może tylko czarną pustkę? Może, ale trzeba się samemu o tym przekonać!
Mam tylko jedną obawę w sprawie tych ginących języków. Chodzi o to, żeby ten proces
148
nie posunął się za daleko. To znaczy, żeby nie zginęły wszystkie języki, co do jednego, bo by w sumie wtedy to na jedno wyszło jak z tym ich pomnożeniem!
A ryzyko jest realne. Znałem nawet taki jeden przypadek. Spotkałem kiedyś osobiście starszego człowieka, a w zasadzie stojącego nad grobem emigranta od dziesiątków lat zasiedlającego Wyspy, u którego mieszkałem przez pewien krótki czas. Nijak nie szło się z nim dogadać. W pewnym momencie pomyślałem już nawet, że starzec jest niemową i to głuchoniemym w dodatku. Jednak po jakimś czasie, gdy nabrał trochę odwagi, przemówił. Jednak to co wydobyło się z jego ust, trudno było w zasadzie nazwać mową. Kręciłem głową nic nie rozumiejąc.
- Bo jo swojego języko zapomnioł - wydukał wreszcie z największym trudem coś sensownego - A nowego się nie nauczył!
Okazało się, że on nie mówił już w żadnym języku i tak naprawdę z nikim nie mógł się porozumieć.
A więc co by się stało, gdyby i inni nagle
A ryzyko jest realne. Znałem nawet taki jeden przypadek. Spotkałem kiedyś osobiście starszego człowieka, a w zasadzie stojącego nad grobem emigranta od dziesiątków lat zasiedlającego Wyspy, u którego mieszkałem przez pewien krótki czas. Nijak nie szło się z nim dogadać. W pewnym momencie pomyślałem już nawet, że starzec jest niemową i to głuchoniemym w dodatku. Jednak po jakimś czasie, gdy nabrał trochę odwagi, przemówił. Jednak to co wydobyło się z jego ust, trudno było w zasadzie nazwać mową. Kręciłem głową nic nie rozumiejąc.
- Bo jo swojego języko zapomnioł - wydukał wreszcie z największym trudem coś sensownego - A nowego się nie nauczył!
Okazało się, że on nie mówił już w żadnym języku i tak naprawdę z nikim nie mógł się porozumieć.
A więc co by się stało, gdyby i inni nagle
149
zapomnieli swoich języków, a nowego, tego jednego, uniwersalnego, który miałby poprowadzić ludzkość do samoświadomości i świetlanej przyszłości, nie poznali? Co by było, gdyby ten proces ginięcia języków wcale nie zatrzymał się na ostatnim języku, tylko postąpił o krok dalej i gdyby wymarł także i ten ostatni język?
Nie wolno mi nawet o tym myśleć. Gdyby On podsłuchał te moje myśli...
Odebranie ostatniego języka byłoby przecież jeszcze bardziej szatańskim pomysłem, niż tych języków rozmnożenie. A jak pokazuje historia świata, te wszystkie potopy, sodomy i gomory, los Hioba, przypadek Abrahama i mojego dziadka, On jest zdolny do wszystkiego. Do każdego łotrostwa! W tym, to nawet ja nigdy Go nie prześcignę, choćbym nie wiem jak bardzo się starał.
Nie wolno mi nawet o tym myśleć. Gdyby On podsłuchał te moje myśli...
Odebranie ostatniego języka byłoby przecież jeszcze bardziej szatańskim pomysłem, niż tych języków rozmnożenie. A jak pokazuje historia świata, te wszystkie potopy, sodomy i gomory, los Hioba, przypadek Abrahama i mojego dziadka, On jest zdolny do wszystkiego. Do każdego łotrostwa! W tym, to nawet ja nigdy Go nie prześcignę, choćbym nie wiem jak bardzo się starał.
150
Zapisek XIII
Jak przeprowadzam z Nim uświadamiającą pogawędkę.
- Niemcy? - znów włączył się ni stąd ni zowąd telewizor i odezwał głosem pucułowatego przechodnia indagowanego w tak modnej ostatnio i wszechobecnej sondzie ulicznej - Chodzi o Niemcy, tak?
Przechodzień na ekranie miał rumianą, opuchniętą twarz z czerwoną siateczką popękanych naczynek a jego wzrok wciąż
151
uciekał gdzieś w lewo.
- Nie, nie! - niezmordowanie drążyła niewidzialna pani redaktor - Chodzi mi, co to jest Raj!
- No, ja rozumiem, że Reich to jest Niemiec!
- Nie, nie Rejch - nie dała się zbić z tropu pani redaktor, wymawiając prawidłowo „rajch” - Raj, co to jest Raj?!
- Aaaa, Raj. Raju nie ma! - machnął lekceważąco ręką przechodzień.
Nie wiedzieć czemu niewidzialna pani redaktor z ucieszyła się odpowiedzi.
- A Piekło? - spytała szybko, nie domyślając się nawet, że tym pytaniem wkracza na dość śliski grunt.
- I Piekła nie ma! - kontynuował zdecydowanym głosem opuchnięty. - Chuj wie gdzie jest Piekło, gdzie jest Niebo. To nikt tego nie zbadał i nikt tego nie zbada. Ni ksiądz, ni Biskup. Nawet Papież sam nie zbada!
Tego chyba było za wiele dla pani redaktor, bo opuchnięty zniknął nagle z ekranu, a jego miejsce zajął suchy i pryszczaty jąkała.
- Raj ttto jest wwwymysł Kkkleru! - wyjąkał.
- Nie, nie! - niezmordowanie drążyła niewidzialna pani redaktor - Chodzi mi, co to jest Raj!
- No, ja rozumiem, że Reich to jest Niemiec!
- Nie, nie Rejch - nie dała się zbić z tropu pani redaktor, wymawiając prawidłowo „rajch” - Raj, co to jest Raj?!
- Aaaa, Raj. Raju nie ma! - machnął lekceważąco ręką przechodzień.
Nie wiedzieć czemu niewidzialna pani redaktor z ucieszyła się odpowiedzi.
- A Piekło? - spytała szybko, nie domyślając się nawet, że tym pytaniem wkracza na dość śliski grunt.
- I Piekła nie ma! - kontynuował zdecydowanym głosem opuchnięty. - Chuj wie gdzie jest Piekło, gdzie jest Niebo. To nikt tego nie zbadał i nikt tego nie zbada. Ni ksiądz, ni Biskup. Nawet Papież sam nie zbada!
Tego chyba było za wiele dla pani redaktor, bo opuchnięty zniknął nagle z ekranu, a jego miejsce zajął suchy i pryszczaty jąkała.
- Raj ttto jest wwwymysł Kkkleru! - wyjąkał.
152
Temu tym razem, zgodnie z naprzemiennymi zasadami montażu sond ulicznych, wzrok skręcał gdzieś w prawo.
- Po ttto, żeby luuudzie przychodziiili do kkkościoła. Ewentualnie iiinnych sekt.
- A Piekło? - drążyła dalej jąkałę pani redaktor.
- Pppiekło? Pppiekło mamy tttutaj! - uśmiechnął się tamen, odsłaniając bezzębne dziąsła.
- Raj jest w Niebie, a Piekło jest w tym... w tym... w Piekle! - podsumował ostatecznie sondę ostatni z rozmówców.
Ten nadawał się świetnie na finał, ale nie z racji tego co mówił, tylko dlatego, iż nie patrzył ani w lewo ani w prawo, gdyż był akurat niewidomy, przynajmniej tak można było sądzić po białej lasce i ciemnych okularach.
I bądź tu mądry. Czy jest ten Raj w końcu, czy go nie ma? A jeśli jest, to gdzie? W niebie czy na ziemi? A może jednak nigdzie? No bo czy w Raju puszczali by takie programy?! Wtedy powraca moje pytanie, które już zadałem na samym początku, gdzie ja jestem?
- Po ttto, żeby luuudzie przychodziiili do kkkościoła. Ewentualnie iiinnych sekt.
- A Piekło? - drążyła dalej jąkałę pani redaktor.
- Pppiekło? Pppiekło mamy tttutaj! - uśmiechnął się tamen, odsłaniając bezzębne dziąsła.
- Raj jest w Niebie, a Piekło jest w tym... w tym... w Piekle! - podsumował ostatecznie sondę ostatni z rozmówców.
Ten nadawał się świetnie na finał, ale nie z racji tego co mówił, tylko dlatego, iż nie patrzył ani w lewo ani w prawo, gdyż był akurat niewidomy, przynajmniej tak można było sądzić po białej lasce i ciemnych okularach.
I bądź tu mądry. Czy jest ten Raj w końcu, czy go nie ma? A jeśli jest, to gdzie? W niebie czy na ziemi? A może jednak nigdzie? No bo czy w Raju puszczali by takie programy?! Wtedy powraca moje pytanie, które już zadałem na samym początku, gdzie ja jestem?
153
Tego już się nie dowiedziałem, gdyż w tej właśnie chwili telewizor postanowił samowolnie się wyłączyć, co też niezwłocznie uczynił. Pozostał tylko cichy szum i biały śnieg na ekranie.
Siedziałem w bezruchu, a w głowie tłoczyły mi się, pulsowały i przekrzykiwały urywki zasłyszanych w telewizorze zdań i słów.
Przed oczami przesuwały mi się jakieś ludzkie twarze, otyłe i rumiane, to znów suche i pomarszczone. Pryszczate, dziobate, zezowate i kaprawe, a także takie całkiem jakby inne, jak nie z tej planety tylko z jakiejś Pragi Północ.
O Boże, ileś Ty tego naprodukował i nawymyślał. Ileż wzorów i ornamentów.
Pierwszy raz w życiu, jeśli to w ogóle można w tym przypadku nazwać życiem, ten stan, w którym się teraz znajduję, ucieszyłem się ze swojego własnego wyglądu. Nie uważałem się bynajmniej za jakiegoś przystojniaka, najogólniej rzecz ujmując, ale po tym co właśnie zobaczyłem, co przewinęło mi się przed oczami
Siedziałem w bezruchu, a w głowie tłoczyły mi się, pulsowały i przekrzykiwały urywki zasłyszanych w telewizorze zdań i słów.
Przed oczami przesuwały mi się jakieś ludzkie twarze, otyłe i rumiane, to znów suche i pomarszczone. Pryszczate, dziobate, zezowate i kaprawe, a także takie całkiem jakby inne, jak nie z tej planety tylko z jakiejś Pragi Północ.
O Boże, ileś Ty tego naprodukował i nawymyślał. Ileż wzorów i ornamentów.
Pierwszy raz w życiu, jeśli to w ogóle można w tym przypadku nazwać życiem, ten stan, w którym się teraz znajduję, ucieszyłem się ze swojego własnego wyglądu. Nie uważałem się bynajmniej za jakiegoś przystojniaka, najogólniej rzecz ujmując, ale po tym co właśnie zobaczyłem, co przewinęło mi się przed oczami
154
na ekranie tego telewizora, to w sumie trudno by narzekać.
W dodatku po raz pierwszy od czasu gdy znalazłem się w tym miejscu poczułem ulgę, że znajdowałem się tutaj sam.
- Hmmm!
Głośne chrząknięcie dobiegające spod sufitu uzmysłowiło mi, że jednak się myliłem.
- A w ogóle, to o kim ty mówiłeś? - wyrwał mnie z zamyślenia Bóg - O jakim... Zbawicielu?
- Kiedy?
- No, dopiero co. Jak odstawiałeś ten żałosny cyrk na stole.
Musiała minąć chwila, zanim uświadomiłem sobie, że chodzi Mu o moją wizję Golgoty i tą okropną pomyłkę, co do własnej tożsamości. Żeby tak się pomylić! Z Łotra zrobić siebie Zbawicielem! Żenada. Na to wspomnienie aż zapulsowało mi w skroniach i poczułem gwałtowny przypływ gorąca i wstydu.
- Nie wiesz?!
Byłem zdziwiony, że się nie domyślił. Jedynym wytłumaczeniem tego faktu, mogła być taka oto okoliczność, że nawet do głowy Mu nie
W dodatku po raz pierwszy od czasu gdy znalazłem się w tym miejscu poczułem ulgę, że znajdowałem się tutaj sam.
- Hmmm!
Głośne chrząknięcie dobiegające spod sufitu uzmysłowiło mi, że jednak się myliłem.
- A w ogóle, to o kim ty mówiłeś? - wyrwał mnie z zamyślenia Bóg - O jakim... Zbawicielu?
- Kiedy?
- No, dopiero co. Jak odstawiałeś ten żałosny cyrk na stole.
Musiała minąć chwila, zanim uświadomiłem sobie, że chodzi Mu o moją wizję Golgoty i tą okropną pomyłkę, co do własnej tożsamości. Żeby tak się pomylić! Z Łotra zrobić siebie Zbawicielem! Żenada. Na to wspomnienie aż zapulsowało mi w skroniach i poczułem gwałtowny przypływ gorąca i wstydu.
- Nie wiesz?!
Byłem zdziwiony, że się nie domyślił. Jedynym wytłumaczeniem tego faktu, mogła być taka oto okoliczność, że nawet do głowy Mu nie
155
przyszło, że moje usta mogłyby w takim kontekście wspomnieć tamtą postać!
- No... o Nim. O Twoim Synu - odezwałem się cicho i z szacunkiem.
- Synu? - westchnął Bóg.
Nie wiem, czy mi się nie zdawało, ale przysiągłbym, że w jego głosie usłyszałem ton rozczarowania.
- Hmmm, wszyscy to moi synowie... Nawet ty, Łotrze! No i córki, oczywiście. Choć w pewnym sensie córki to też synowie przecież, ha ha ha! - roześmiał się rubasznie - W końcu są z żebra wyjętego...
- Nie, nie nie! - przerwałem Mu raptownie.-Mówiłem o Twoim prawdziwym Synu! Jedynym prawdziwym - powtórzyłem się celowo, dla podkreślenia wagi swoich słów.
Na dłuższą chwilę zapadła gęsta i tężejąca z każdą sekundą cisza.
- Prawdziwy? - odezwał się wreszcie Bóg.
W jego głosie słychać było nutę całkowitej dezorientacji.
- To ja mam prawdziwego syna? - zdziwił się - Ale... jak?!
- No... o Nim. O Twoim Synu - odezwałem się cicho i z szacunkiem.
- Synu? - westchnął Bóg.
Nie wiem, czy mi się nie zdawało, ale przysiągłbym, że w jego głosie usłyszałem ton rozczarowania.
- Hmmm, wszyscy to moi synowie... Nawet ty, Łotrze! No i córki, oczywiście. Choć w pewnym sensie córki to też synowie przecież, ha ha ha! - roześmiał się rubasznie - W końcu są z żebra wyjętego...
- Nie, nie nie! - przerwałem Mu raptownie.-Mówiłem o Twoim prawdziwym Synu! Jedynym prawdziwym - powtórzyłem się celowo, dla podkreślenia wagi swoich słów.
Na dłuższą chwilę zapadła gęsta i tężejąca z każdą sekundą cisza.
- Prawdziwy? - odezwał się wreszcie Bóg.
W jego głosie słychać było nutę całkowitej dezorientacji.
- To ja mam prawdziwego syna? - zdziwił się - Ale... jak?!
156
- No, normalnie - wzruszyłem ramionami.
- No patrz, zupełnie mi z wyleciało, że ulepiłem sobie też prawdziwego syna... Tyle na głowie... No i starość nie radość.
- Nie - zaprzeczyłem - Jego nie ulepiłeś. Dałeś mu życie... no wiesz... z Matką Boską.
Bóg zaniemówił. Cisza, która już wcześniej zapadła, teraz zgęstniała i zciemniała jeszcze bardziej. Wreszcie odezwał się drżącym ze wzruszenia głosem.
- Z Matką...Boską... - westchnął - To mamusię też mam? Powinienem chyba wziąć jakiś urlop i odpocząć. Może w niedzielę się uda...
Teraz mnie zatkało. W głowie miałem już całkowity kociokwik. Wychodziło na to, że nie tylko ja miałem w tym pomieszczeniu kłopoty ze swoim „ja”.
- Nie, nie! - zaprzeczyłem gwałtownie - To matka twojego Syna. Żydówka Maryja, Królowa Polski...
Sam nie wiem, dlaczego spośród tłumu Matek Boskich wyrwała mi się akurat ta Królowa Polski. Chyba dlatego, że „królowa”
- No patrz, zupełnie mi z wyleciało, że ulepiłem sobie też prawdziwego syna... Tyle na głowie... No i starość nie radość.
- Nie - zaprzeczyłem - Jego nie ulepiłeś. Dałeś mu życie... no wiesz... z Matką Boską.
Bóg zaniemówił. Cisza, która już wcześniej zapadła, teraz zgęstniała i zciemniała jeszcze bardziej. Wreszcie odezwał się drżącym ze wzruszenia głosem.
- Z Matką...Boską... - westchnął - To mamusię też mam? Powinienem chyba wziąć jakiś urlop i odpocząć. Może w niedzielę się uda...
Teraz mnie zatkało. W głowie miałem już całkowity kociokwik. Wychodziło na to, że nie tylko ja miałem w tym pomieszczeniu kłopoty ze swoim „ja”.
- Nie, nie! - zaprzeczyłem gwałtownie - To matka twojego Syna. Żydówka Maryja, Królowa Polski...
Sam nie wiem, dlaczego spośród tłumu Matek Boskich wyrwała mi się akurat ta Królowa Polski. Chyba dlatego, że „królowa”
157
lepiej brzmiało, niż na ten przykład taka, dajmy na to „szkalpierzna”.
- Królowa... - Bóg zająknął się - czego?
- No, Polski - powtórzyłem.
Byłem zdziwiony tym, że Bóg nie wie, co to Polska. A przecież nawet ja to wiedziałem, taki Łotr!
Co prawda trudno, żebym nie wiedział, skoro tu się urodziłem i męczyłem, to znaczy, żyłem. No ale nawet gdyby nie, to nie był to przecież pierwszy lepszy kraj! W końcu to był kraj obrony Częstochowy, Papieża Polaka i Radia Maryja! Przodujący na świecie w słusznej wojnie przeciw gejom i lesbijkom, in vitro i aborcji. No i tu właśnie królową była, jak już wcześniej wspomniałem, Maryja Królowa Polski, a, o mało co, nie został intronizowany tu nawet sam Jego Syn rodzony. Nie został, ale spoko, co się odwlecze, to nie uciecze!
- Jeszcze wsadzą mu tę koronę, i to w dodatku, jak na ten kraj przystało, zapewne cierniową - pomyślałem, ale na głos spróbowałem wyjaśnić - To taki kraj... w środku Europy...
- Królowa... - Bóg zająknął się - czego?
- No, Polski - powtórzyłem.
Byłem zdziwiony tym, że Bóg nie wie, co to Polska. A przecież nawet ja to wiedziałem, taki Łotr!
Co prawda trudno, żebym nie wiedział, skoro tu się urodziłem i męczyłem, to znaczy, żyłem. No ale nawet gdyby nie, to nie był to przecież pierwszy lepszy kraj! W końcu to był kraj obrony Częstochowy, Papieża Polaka i Radia Maryja! Przodujący na świecie w słusznej wojnie przeciw gejom i lesbijkom, in vitro i aborcji. No i tu właśnie królową była, jak już wcześniej wspomniałem, Maryja Królowa Polski, a, o mało co, nie został intronizowany tu nawet sam Jego Syn rodzony. Nie został, ale spoko, co się odwlecze, to nie uciecze!
- Jeszcze wsadzą mu tę koronę, i to w dodatku, jak na ten kraj przystało, zapewne cierniową - pomyślałem, ale na głos spróbowałem wyjaśnić - To taki kraj... w środku Europy...
158
Przerwałem, gdyż już po pierwszych słowach wiedziałem, że żadne wyjaśnienia nic tu nie wyjaśnią.
No bo teraz pewnie trzeba by omówić, co to ta Europa i w ten sposób końca nie będzie. Matce Boskiej, to jest eM Bi, mógłbym powiedzieć po prostu krótko, że to kraj leżący koło Rosji, od razu by wiedziała gdzie. Zresztą, co ja mówię. Przecież jako Królowa tego kraju, powinna wiedzieć bez tłumaczenia.
Na marginesie... ciekawe czy eM Bi jest szczęśliwa, iż została Królową Polski, choć raczej myślała przecież, jak objawiła w Fatimie, o Rosji. Może pomyślała tak: Zawsze władcy Rosji zostawali też panami Polski, może da się to załatwić odwrotnie. Załatwić sobie koronę Polski po to, by docelowo zostać władczynią Rosji?!
- Zresztą nieważne - zakończyłem szybciej niż zacząłem - To Maryja Panna, zawsze dziewica, żona...
- Mam... żonę? - sapnął Bóg.
Jego głos był cienki i bezbarwny, a przede wszystkim pozbawiony swojej ostrości.
No bo teraz pewnie trzeba by omówić, co to ta Europa i w ten sposób końca nie będzie. Matce Boskiej, to jest eM Bi, mógłbym powiedzieć po prostu krótko, że to kraj leżący koło Rosji, od razu by wiedziała gdzie. Zresztą, co ja mówię. Przecież jako Królowa tego kraju, powinna wiedzieć bez tłumaczenia.
Na marginesie... ciekawe czy eM Bi jest szczęśliwa, iż została Królową Polski, choć raczej myślała przecież, jak objawiła w Fatimie, o Rosji. Może pomyślała tak: Zawsze władcy Rosji zostawali też panami Polski, może da się to załatwić odwrotnie. Załatwić sobie koronę Polski po to, by docelowo zostać władczynią Rosji?!
- Zresztą nieważne - zakończyłem szybciej niż zacząłem - To Maryja Panna, zawsze dziewica, żona...
- Mam... żonę? - sapnął Bóg.
Jego głos był cienki i bezbarwny, a przede wszystkim pozbawiony swojej ostrości.
159
Najwyraźniej zdradzał też lekki przestrach.
- Nie, nie! - czym prędzej Go uspokoiłem i dokończyłem przerwane zdanie-Żona Józefa, cieśli.
Spod sufitu dobiegł do moich uszu długi jęk. W sumie trudno się było mu dziwić. Dopiero co dowiedział się, że nie ma Matki ale ma Syna, tyle że nie ma żony bo Matka Boska, z którą ma syna, jest żoną tylko nie Jego, bo innego.
Postanowiłem pocieszyć Go dobrą nowiną:
- Urodziła Ci Syna w wieku lat szesnastu...
- Od razu takiego dużego! Hmmm! - chrząknął Bóg z dumą - Musi ma to po ojcu.
Niestety, i tu musiałem wyprowadzić Go z błędu.
- To znaczy... Ona, Maryja, miała szesnaście lat kiedy urodzi...
- Szesnaście?!
To nawet nie było pytanie. To był ryk, aż zatrzęsły się wiadra i miski i woda w nich zachlupotała wzburzona.
- Za to jest przecież paragraf! O, co to, to nie! W to mnie na pewno nie wrobisz. Zresztą,
- Nie, nie! - czym prędzej Go uspokoiłem i dokończyłem przerwane zdanie-Żona Józefa, cieśli.
Spod sufitu dobiegł do moich uszu długi jęk. W sumie trudno się było mu dziwić. Dopiero co dowiedział się, że nie ma Matki ale ma Syna, tyle że nie ma żony bo Matka Boska, z którą ma syna, jest żoną tylko nie Jego, bo innego.
Postanowiłem pocieszyć Go dobrą nowiną:
- Urodziła Ci Syna w wieku lat szesnastu...
- Od razu takiego dużego! Hmmm! - chrząknął Bóg z dumą - Musi ma to po ojcu.
Niestety, i tu musiałem wyprowadzić Go z błędu.
- To znaczy... Ona, Maryja, miała szesnaście lat kiedy urodzi...
- Szesnaście?!
To nawet nie było pytanie. To był ryk, aż zatrzęsły się wiadra i miski i woda w nich zachlupotała wzburzona.
- Za to jest przecież paragraf! O, co to, to nie! W to mnie na pewno nie wrobisz. Zresztą,
160
coś mi się tu nie zgadza. A w zasadzie, to nic mi się tu nie zgadza. Panna i żona? Zawsze dziewica i urodziła? Doskonale wiem jak to robią pszczółki i ptaszki. Sam to wymyśliłem przecież ten sposób. Mogło być łatwiej i prościej, na przykład z ręki do ręki, ale czy wtedy byłoby to takie zabawne, ha ha ha?-roześmiał się rubasznie - A tak to zawsze mnie śmieszy jak tylko to widzę, te dziwne figury. A lubię sobie czasami popodglądać, oj lubię. Zwłaszcza słonie!
Bóg znów zachichotał i światło bijące spod sufitu zadrgało jak żarówka, która ma się zaraz przepalić. Szybko jednak Pan zdusił w sobie swój śmiech i odezwał się poważnym głosem:
- Ale skoro Maryja jest zawsze dziewicą, to jak ja niby miałem to zrobić?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Jakimś cudem może...
Zapadło kłopotliwe milczenie. Światło przygasło, jakby Bóg starał się usilnie coś sobie przypomnieć, ale po chwili znów się rozjaśniło i z kąta dobiegł Jego niezbyt pewny głos:
Bóg znów zachichotał i światło bijące spod sufitu zadrgało jak żarówka, która ma się zaraz przepalić. Szybko jednak Pan zdusił w sobie swój śmiech i odezwał się poważnym głosem:
- Ale skoro Maryja jest zawsze dziewicą, to jak ja niby miałem to zrobić?
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem. Jakimś cudem może...
Zapadło kłopotliwe milczenie. Światło przygasło, jakby Bóg starał się usilnie coś sobie przypomnieć, ale po chwili znów się rozjaśniło i z kąta dobiegł Jego niezbyt pewny głos:
161
- Nie masz żadnych dowodów...
Wzruszyłem ramionami.
- Wszystko jest przecież spisane...
- Spisane? - zdziwił się Bóg - Niby gdzie?
Teraz z kolei ja się zdziwiłem. Jeśli udawał niewiedzę, musiałem to przyznać, to robił to bardzo przekonująco.
- No, w Ewangeliach przecież... - zacząłem, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Ach tam! - sapnął lekceważąco - Wszystkie te tabloidy kłamią.
Znów zapadła długa cisza. Tylko miarowe pluski kropel wpadających do naczyń odmierzały czas, a przynajmniej to co wyglądało na czas bo przecież panowała tu, jak to w Raju, Wieczność bez początku i końca.
- Ale... - zająknął się naraz Bóg - Gdyby istniał... to gdzie... mógłby teraz przebywać?
- Kto? - otrząsnąłem się z płytkiego letargu, w który zdążyłem już w międzyczasie (sic!) zapaść.
Bóg chrząknął i odezwał się cicho i łagodnie.
- No On... Mój Syn...
- No... z tego co wiem, to w Piekle...
Wzruszyłem ramionami.
- Wszystko jest przecież spisane...
- Spisane? - zdziwił się Bóg - Niby gdzie?
Teraz z kolei ja się zdziwiłem. Jeśli udawał niewiedzę, musiałem to przyznać, to robił to bardzo przekonująco.
- No, w Ewangeliach przecież... - zacząłem, ale nie pozwolił mi dokończyć.
- Ach tam! - sapnął lekceważąco - Wszystkie te tabloidy kłamią.
Znów zapadła długa cisza. Tylko miarowe pluski kropel wpadających do naczyń odmierzały czas, a przynajmniej to co wyglądało na czas bo przecież panowała tu, jak to w Raju, Wieczność bez początku i końca.
- Ale... - zająknął się naraz Bóg - Gdyby istniał... to gdzie... mógłby teraz przebywać?
- Kto? - otrząsnąłem się z płytkiego letargu, w który zdążyłem już w międzyczasie (sic!) zapaść.
Bóg chrząknął i odezwał się cicho i łagodnie.
- No On... Mój Syn...
- No... z tego co wiem, to w Piekle...
162
- Gdzie?! - jęknął Bóg - Za co?!
- Nie, nie! - pośpieszyłem Go uspokoić - Za nic! Po prostu zstąpił tam po śmierci, by uwolnić wszystkich Sprawiedliwych...
Bóg przełknął głośno ślinę:
- To... On... - siorbnął ze wzruszenia nosem - Umarł?
Postanowiłem być delikatny... jak na łotra. Westchnąłem i powiedziałem cichym głosem:
- Na krzyżu. W ogromnych męczarniach. Cierpiał, krwawił, krzyczał z bólu. Ale taka była przecież Twoja wola!
- Moja wola?! Moja wola?! - wykrzyknął Bóg spazmatycznie, po czym odezwał się już spokojniej - Owszem, w przeszłości robiło się różne rzeczy, nie zaprzeczam. Nie ze wszystkiego jestem dumny. Były jakieś drobne uchybienia... Ale za wszystkie serdecznie żałuję i... się rozgrzeszam! A jak mówi ludowe przysłowie, kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem, o!
Jeszcze nie wybrzmiały dobrze Jego słowa kiedy tuż obok, niemal pod moimi stopami, wyrósł jak spod ziemi wielki głaz. Był większy
- Nie, nie! - pośpieszyłem Go uspokoić - Za nic! Po prostu zstąpił tam po śmierci, by uwolnić wszystkich Sprawiedliwych...
Bóg przełknął głośno ślinę:
- To... On... - siorbnął ze wzruszenia nosem - Umarł?
Postanowiłem być delikatny... jak na łotra. Westchnąłem i powiedziałem cichym głosem:
- Na krzyżu. W ogromnych męczarniach. Cierpiał, krwawił, krzyczał z bólu. Ale taka była przecież Twoja wola!
- Moja wola?! Moja wola?! - wykrzyknął Bóg spazmatycznie, po czym odezwał się już spokojniej - Owszem, w przeszłości robiło się różne rzeczy, nie zaprzeczam. Nie ze wszystkiego jestem dumny. Były jakieś drobne uchybienia... Ale za wszystkie serdecznie żałuję i... się rozgrzeszam! A jak mówi ludowe przysłowie, kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci we mnie kamieniem, o!
Jeszcze nie wybrzmiały dobrze Jego słowa kiedy tuż obok, niemal pod moimi stopami, wyrósł jak spod ziemi wielki głaz. Był większy
163
od stołu i tak na oko ważył z tonę. Co ja mówię, kilka ton. Nie miałem najmniejszej wątpliwości, że nawet koparką by go nie dało rady ruszyć, a przecież tu żadnej koparki z pewnością bym nie znalazł.
- Własnego syna posłać na krzyż? Nigdy!-sapnął Bóg i głaz tak samo jak się niespodziewanie pojawił tak i niespodziewanie zniknął - Czy ty, gdybyś miał syna, wydałbyś go na śmierć? - wykrzyknął rozpaczliwie - A zwłaszcza na krzyżu? Czy ty wiesz w ogóle co to śmierć na krzyżu?!
Już otwierałem usta by przypomnieć mu, że i owszem, wiem, gdyż wisiałem obok dokładnie po Jego prawej stronie, ale widać sam się zreflektował:
- I tak nikt nie uwierzy łotrowi!
- Przecież...-odezwałem się - Chciałeś, żeby zbawił świat...
- Co?! Zbawić świat? Bierzesz mnie za głupca? Zbawić? A co to w ogóle za słowo? W jakim to języku? Po co zbawić? Od czego? A poza tym w taki sposób? Przez śmierć w tak okrutny i odrażający sposób?
- Własnego syna posłać na krzyż? Nigdy!-sapnął Bóg i głaz tak samo jak się niespodziewanie pojawił tak i niespodziewanie zniknął - Czy ty, gdybyś miał syna, wydałbyś go na śmierć? - wykrzyknął rozpaczliwie - A zwłaszcza na krzyżu? Czy ty wiesz w ogóle co to śmierć na krzyżu?!
Już otwierałem usta by przypomnieć mu, że i owszem, wiem, gdyż wisiałem obok dokładnie po Jego prawej stronie, ale widać sam się zreflektował:
- I tak nikt nie uwierzy łotrowi!
- Przecież...-odezwałem się - Chciałeś, żeby zbawił świat...
- Co?! Zbawić świat? Bierzesz mnie za głupca? Zbawić? A co to w ogóle za słowo? W jakim to języku? Po co zbawić? Od czego? A poza tym w taki sposób? Przez śmierć w tak okrutny i odrażający sposób?
164
Na zbitych drewnianych balach? No nie! Aż takim sadystą to ja na pewno nie jestem.
- Nie?!
Teraz zdenerwowałem się na maxa, bo to już był szczyt obłudy moim zdaniem.
- Nie?! A kto wymyślił taki świat? Na którym w najmniej odpowiednich momentach z człowieka wyłazi śmierdzące gówno sraczkowatego dodatkowo koloru? Gdzie, żeby przeżyć trzeba pożerać inne istoty?! Lub jeszcze gorzej, pracować! Zaprawdę, powiadam Ci, byłoby co zbawiać!
- Nie?!
Teraz zdenerwowałem się na maxa, bo to już był szczyt obłudy moim zdaniem.
- Nie?! A kto wymyślił taki świat? Na którym w najmniej odpowiednich momentach z człowieka wyłazi śmierdzące gówno sraczkowatego dodatkowo koloru? Gdzie, żeby przeżyć trzeba pożerać inne istoty?! Lub jeszcze gorzej, pracować! Zaprawdę, powiadam Ci, byłoby co zbawiać!
165
Zapisek XIV
Jak chwalę Boga śpiewem i tańcem mimo zupełnego braku predyspozycji.
Zapadło pełne obrazy milczenie. Już wydawało się, że cisza ta będzie trwała wiecznie, gdyż żaden z nas nie miał ochoty odezwać się jako pierwszy, ale w końcu Bóg chrząknął parę razy, po czym przerwał milczenie:
- Wiesz, coś nie mogę spać! Od początku świata oka nie zmrużyłem.
166
W jego głosie słychać było zmęczenie i coś jakby skruchę, choć oczywiście mogłem się mylić
- A może by tak... jakąś muzyczkę?-zaproponował.
Na słowo „muzyczka” od razu sam się ożywił i jakby poweselał.
- Mam tu wszystko! - kontynuował z przechwałką w głosie - Całą historię muzyki!
Ten pomysł nawet mi się spodobał. Kołowało mi się w głowie, a jedyną odskocznią od tej rozmowy był włączający się co jakiś czas telewizor. Muzyka była na pewno lepsza od telewizyjnego jazgotu. Poza tym, na pewno rozładowałaby atmosferę.
Od razu zacząłem się głośno zastanawiać co by też najlepiej tu pasowało w takim specyficznym miejscu, ale z początku nic nie przychodziło mi do głowy.
- Tu pasowałby, hmmm...
Zacząłem rozglądać się po mrocznym, wilgotnym pomieszczeniu szukając inspiracji i nagle przypomniałem sobie muzykę,
- A może by tak... jakąś muzyczkę?-zaproponował.
Na słowo „muzyczka” od razu sam się ożywił i jakby poweselał.
- Mam tu wszystko! - kontynuował z przechwałką w głosie - Całą historię muzyki!
Ten pomysł nawet mi się spodobał. Kołowało mi się w głowie, a jedyną odskocznią od tej rozmowy był włączający się co jakiś czas telewizor. Muzyka była na pewno lepsza od telewizyjnego jazgotu. Poza tym, na pewno rozładowałaby atmosferę.
Od razu zacząłem się głośno zastanawiać co by też najlepiej tu pasowało w takim specyficznym miejscu, ale z początku nic nie przychodziło mi do głowy.
- Tu pasowałby, hmmm...
Zacząłem rozglądać się po mrocznym, wilgotnym pomieszczeniu szukając inspiracji i nagle przypomniałem sobie muzykę,
167
która zawsze mnie poruszała swoją doskonałością. To był...
-Bach! - wykrzyknąłem.
- No, to bach! - odpowiedział ochoczo Bóg i jeszcze bardziej się ożywił - Nalej. Nalej!
Zanim zdążyłem wyciągnąć rękę po butelkę, ta sama uniosła się i nachyliła nad pustą szklanką po przeciwnej stronie stołu.
- Raz, dwa, trzy, cztery - policzyłem cicho w duchu i już Jego szklanka była pełna - Raz, dwa, trzy - i moja napełniła się błyskającą w świetle nalewką, ale mniejszą ilością niż jego. Wybaczanie nie było chyba Jego zaletą!
- Bach! - powtórzył Bóg i jego szklaneczka uniosła się sama i brzęknęła o moją.
Postanowiłem czym prędzej wyprowadzić Go z błędu:
- Bach! Jan Sebastian! - przesylabizowałem dobitnie - Ten sławny muzyk!
- Ach tak, Jan Sebastian... - w głosie Boga dało się wyczuć wyraźną konsternację - Jak tak, to... Hmmm. - odchrząknął - To musi to trochę
-Bach! - wykrzyknąłem.
- No, to bach! - odpowiedział ochoczo Bóg i jeszcze bardziej się ożywił - Nalej. Nalej!
Zanim zdążyłem wyciągnąć rękę po butelkę, ta sama uniosła się i nachyliła nad pustą szklanką po przeciwnej stronie stołu.
- Raz, dwa, trzy, cztery - policzyłem cicho w duchu i już Jego szklanka była pełna - Raz, dwa, trzy - i moja napełniła się błyskającą w świetle nalewką, ale mniejszą ilością niż jego. Wybaczanie nie było chyba Jego zaletą!
- Bach! - powtórzył Bóg i jego szklaneczka uniosła się sama i brzęknęła o moją.
Postanowiłem czym prędzej wyprowadzić Go z błędu:
- Bach! Jan Sebastian! - przesylabizowałem dobitnie - Ten sławny muzyk!
- Ach tak, Jan Sebastian... - w głosie Boga dało się wyczuć wyraźną konsternację - Jak tak, to... Hmmm. - odchrząknął - To musi to trochę
168
potrwać.
Światło lekko przygasło i coś tam w górze zaszurało i zastukało. Potem chyba rozsypało się po podłodze, ale zaraz się pozbierało. Wreszcie zaskrzypiało, zasapało i...
Nagle, jak nie łupnie! W uszy dźgnęła mnie boleśnie ostra dawka muzyki aż poderwało mnie z miejsca. A więc w pewnym sensie poruszyło, tyle że inaczej niż oczekiwałem.
- Zaraz, zaraz! - krzyknąłem, próbując przebić się przezwyrosłą w pomieszczeniu ścianę skocznych dźwięków - Co to ma być?!
- No, jak to, co? - zdziwił się Bóg - To przecież ten, no... ten na „B”, co mówiłeś. Jak mu tam było... mam! O! Bach! O... ffen... bach!
- Offenbach? - zgorszyłem się - Przecież Offenbach to nie Bach!
- Nie? Na pewno? A, to przepraszam, przepraszam! - zmitygował się Bóg i muzyka tak samo jak nagle wybuchła tak i gwałtownie się urwała.
Przerwa trwała krótko. Po chwili muzyka przywaliła ze zdwojoną siłą. Tyle że teraz dźwięki, które rozlegały się wkoło, nawet przy
Światło lekko przygasło i coś tam w górze zaszurało i zastukało. Potem chyba rozsypało się po podłodze, ale zaraz się pozbierało. Wreszcie zaskrzypiało, zasapało i...
Nagle, jak nie łupnie! W uszy dźgnęła mnie boleśnie ostra dawka muzyki aż poderwało mnie z miejsca. A więc w pewnym sensie poruszyło, tyle że inaczej niż oczekiwałem.
- Zaraz, zaraz! - krzyknąłem, próbując przebić się przezwyrosłą w pomieszczeniu ścianę skocznych dźwięków - Co to ma być?!
- No, jak to, co? - zdziwił się Bóg - To przecież ten, no... ten na „B”, co mówiłeś. Jak mu tam było... mam! O! Bach! O... ffen... bach!
- Offenbach? - zgorszyłem się - Przecież Offenbach to nie Bach!
- Nie? Na pewno? A, to przepraszam, przepraszam! - zmitygował się Bóg i muzyka tak samo jak nagle wybuchła tak i gwałtownie się urwała.
Przerwa trwała krótko. Po chwili muzyka przywaliła ze zdwojoną siłą. Tyle że teraz dźwięki, które rozlegały się wkoło, nawet przy
169
największej dozie dobrej woli, trudno było w ogóle nazwać muzyką. A co dopiero muzyką Bacha! Ani „tego” Bacha, ani innego. Żadnego z Bachów! Z całej wielkiej rodziny Bachów: ojca Bacha, synów Bachów czy wreszcie Offenbachów. Za to mogłem dać swoją łotrowską głowę. Wyglądało to raczej na młodego Pendereckiego gdy jeszcze udawał muzycznego eksperymentatora, by wyrobić sobie nazwisko, żeby potem móc komponować religijne kawałki jak Bach.
Widząc więc, że z Bachem są jakieś logistyczne problemy, postanowiłem zmienić zamówienie. Długo takiego Pendereckiego, czy kogoś kto się podszywa, znieść się nie dało.
- A może pasowałby tutaj Mendelssohn-Bartholdy? - wrzasnąłem, chcąc przerwać jak najszybciej ten zgiełk.
W końcu też poważny kompozytor i w dodatku uniwersalny, to znaczy na każdą okazję. Ślub? Proszę bardzo! Pam pa pa pam! Pam pam pa pam! Marsz weselny. Nie ślub tylko pogrzeb? Oczywiście. Kazimiero, przynieś proszę te nuty co leżą na szafie, a państwo chwilkę zaczekają.
Widząc więc, że z Bachem są jakieś logistyczne problemy, postanowiłem zmienić zamówienie. Długo takiego Pendereckiego, czy kogoś kto się podszywa, znieść się nie dało.
- A może pasowałby tutaj Mendelssohn-Bartholdy? - wrzasnąłem, chcąc przerwać jak najszybciej ten zgiełk.
W końcu też poważny kompozytor i w dodatku uniwersalny, to znaczy na każdą okazję. Ślub? Proszę bardzo! Pam pa pa pam! Pam pam pa pam! Marsz weselny. Nie ślub tylko pogrzeb? Oczywiście. Kazimiero, przynieś proszę te nuty co leżą na szafie, a państwo chwilkę zaczekają.
170
Voila! Marsz żałobny: Tu! Tu! tutu! Ta dam tatatatatadram!!!
Ucichło, ale na krótko, po czym gruchnęło tak, że zagłuszyło mi nawet moje myśli!
- Co to?! Co to jest? - krzyczała każda komórka mojego ciała - To jakiś satanistyczny łomot! To na pewno nie jest Mendelsohnn-Bartoldy! To nawet nie jest sam Mendelsohnn. Ani tym bardziej sam Bartoldy!
Widać, o przepraszam, słychać było, że Ktoś tu nie czuł się zbyt mocno w poważnym gatunku muzyki.
- Nie, nie! To wszystko takie przygnębiające! - zirytował się najwyraźniej Bóg - I nie do tańca!
- No, to w takim razie ... może Strauss? - nie dawałem za wygraną, proponując poważnego króla walca, choć właściwie to wcale nie byłem do końca pewny czy Strauss tu rzeczywiście pasuje.
- Ale który? - odezwał się pytająco Bóg - Mam tu wuja Straussa i syna Straussa, no i... Straussa właściwego oczywiście, jeśli to o niego chodzi... Zresztą nie, poczekaj! To wszystko takie poważne i... nie na czasie - zaoponował.
Ucichło, ale na krótko, po czym gruchnęło tak, że zagłuszyło mi nawet moje myśli!
- Co to?! Co to jest? - krzyczała każda komórka mojego ciała - To jakiś satanistyczny łomot! To na pewno nie jest Mendelsohnn-Bartoldy! To nawet nie jest sam Mendelsohnn. Ani tym bardziej sam Bartoldy!
Widać, o przepraszam, słychać było, że Ktoś tu nie czuł się zbyt mocno w poważnym gatunku muzyki.
- Nie, nie! To wszystko takie przygnębiające! - zirytował się najwyraźniej Bóg - I nie do tańca!
- No, to w takim razie ... może Strauss? - nie dawałem za wygraną, proponując poważnego króla walca, choć właściwie to wcale nie byłem do końca pewny czy Strauss tu rzeczywiście pasuje.
- Ale który? - odezwał się pytająco Bóg - Mam tu wuja Straussa i syna Straussa, no i... Straussa właściwego oczywiście, jeśli to o niego chodzi... Zresztą nie, poczekaj! To wszystko takie poważne i... nie na czasie - zaoponował.
171
Brzmienie jego głosu wskazywało na to, iż najwyraźniej nie rozumiał tej muzyki i wcale jej nie czuł. I choć do tej pory nie przeszkadzała mu ona za bardzo, to teraz poczuł jak w jego sercu wzbierała coraz większa nienawiść do tej poważnej muzyki i do tych poważnych muzyków.
- Poczekaj! Mam tu coś lepszego! - zaproponował.
- Lepszego? - pomyślałem i zapytałem się w myślach retorycznie - Czy może być coś lepszego od Bacha ojca lub Bachów synów? Offenbachów? Albo Mendelssohna-Bartholdy`ego razem, a nawet Mendelssohna lub Bartholdy`ego osobno. Czy wreszcie wszystkich Straussów grupowo lub pojedynczo?
Ledwo skończyłem myśleć, jak nie przywali damskim decybelem:
- „To było w maju, gdy kwitły bzy. Tak bardzo chciałam pójść na ten film. Gdy srogim głosem barczysty pan. Powiedział: mała ile masz lat”?
- Co to jest?! - mój krzyk ledwo przedarł się przez tę ścianę dźwięków.
- Poczekaj! Mam tu coś lepszego! - zaproponował.
- Lepszego? - pomyślałem i zapytałem się w myślach retorycznie - Czy może być coś lepszego od Bacha ojca lub Bachów synów? Offenbachów? Albo Mendelssohna-Bartholdy`ego razem, a nawet Mendelssohna lub Bartholdy`ego osobno. Czy wreszcie wszystkich Straussów grupowo lub pojedynczo?
Ledwo skończyłem myśleć, jak nie przywali damskim decybelem:
- „To było w maju, gdy kwitły bzy. Tak bardzo chciałam pójść na ten film. Gdy srogim głosem barczysty pan. Powiedział: mała ile masz lat”?
- Co to jest?! - mój krzyk ledwo przedarł się przez tę ścianę dźwięków.
172
- To, co najbardziej lubię! Disco Polo! - Bóg zdawał się być wniebowziętym - No, to teraz możesz chwalić Boga śpiewem i tańcem!
Potrząsnąłem energicznie głową.
- Nie umiem!
- Nie? - obruszył się Bóg - Nie martw się! Ja ciebie natchnę!
Wzruszyłem sceptycznie ramionami. Bo jeśli chodzi u mnie o śpiew i taniec, to akurat trafił kulą w płot. Kiedyś już zmuszono mnie do śpiewu. Było to w szkole podstawowej, a więc wieki temu, na lekcji muzyki podczas kompletowania składu chóru klasowego. Pani od muzyki chciała wyłonić solistę i w tym celu przesłuchiwała każdego. Także i ja zostałem wyciągnięty na środek klasy do odśpiewania jakiejś robotniczej pieśni.
Pierwsza linijka poszła mi niezbyt pewnie. Zacząłem cicho, pod nosem. Głos mi drżał, chyba z tremy, ale z każdą linijką trema zaczęła znikać. Kiedy doszedłem do refrenu znikła zupełnie niestety. Wtedy przymknąłem oczy, podkręciłem gałę i walnąłem na całe gardło.
Nie powiem, to śpiewanie tak mi się
Potrząsnąłem energicznie głową.
- Nie umiem!
- Nie? - obruszył się Bóg - Nie martw się! Ja ciebie natchnę!
Wzruszyłem sceptycznie ramionami. Bo jeśli chodzi u mnie o śpiew i taniec, to akurat trafił kulą w płot. Kiedyś już zmuszono mnie do śpiewu. Było to w szkole podstawowej, a więc wieki temu, na lekcji muzyki podczas kompletowania składu chóru klasowego. Pani od muzyki chciała wyłonić solistę i w tym celu przesłuchiwała każdego. Także i ja zostałem wyciągnięty na środek klasy do odśpiewania jakiejś robotniczej pieśni.
Pierwsza linijka poszła mi niezbyt pewnie. Zacząłem cicho, pod nosem. Głos mi drżał, chyba z tremy, ale z każdą linijką trema zaczęła znikać. Kiedy doszedłem do refrenu znikła zupełnie niestety. Wtedy przymknąłem oczy, podkręciłem gałę i walnąłem na całe gardło.
Nie powiem, to śpiewanie tak mi się
173
spodobało, że pod koniec refrenu już byłem w swoich oczach drugim Połomskim.
- Koniec, koniec, dość! - krzyczała nauczycielka, ale jej głos nie miał szansy przebić się przez mój śpiew.
Dopiero jak zatkała mi usta, a w obawie przed pogryzieniem zrobiła to gąbką do wycierania tablicy, przestałem. W klasie zapanowała martwa cisza, ale tylko na krótko, gdyż po chwili wybuchły burzliwe oklaski i wiwaty.
Odtąd na każdej lekcji zgłaszałem się do śpiewania, ale niestety pani już nigdy nie poprosiła mnie bym coś zaśpiewał i nie tylko, że nie zostałem solistą, ale nawet jako jedyny z całej klasy nie zostałem zapisany do chóru. To właśnie wtedy doznałem urazu na punkcie śpiewu. Wtedy też postanowiłem zabić panią od muzyki i to w najokrutniejszy możliwy sposób! A taki sposób znałem z lekcji religii. Śnił mi się często koszmarnymi snami. Było to oczywiście ukrzyżowanie.
Odtąd lekcje muzyki upływały mi pożytecznie na zapełnianiu zeszytu w pięciolinie
- Koniec, koniec, dość! - krzyczała nauczycielka, ale jej głos nie miał szansy przebić się przez mój śpiew.
Dopiero jak zatkała mi usta, a w obawie przed pogryzieniem zrobiła to gąbką do wycierania tablicy, przestałem. W klasie zapanowała martwa cisza, ale tylko na krótko, gdyż po chwili wybuchły burzliwe oklaski i wiwaty.
Odtąd na każdej lekcji zgłaszałem się do śpiewania, ale niestety pani już nigdy nie poprosiła mnie bym coś zaśpiewał i nie tylko, że nie zostałem solistą, ale nawet jako jedyny z całej klasy nie zostałem zapisany do chóru. To właśnie wtedy doznałem urazu na punkcie śpiewu. Wtedy też postanowiłem zabić panią od muzyki i to w najokrutniejszy możliwy sposób! A taki sposób znałem z lekcji religii. Śnił mi się często koszmarnymi snami. Było to oczywiście ukrzyżowanie.
Odtąd lekcje muzyki upływały mi pożytecznie na zapełnianiu zeszytu w pięciolinie
174
rysunkami, na których pani od muzyki ginęła na przemian to przybijana to pętana do krzyża.
- Ach, to tak było - przypomniałem sobie swoje przywidzenie po pytaniu Boga czy zabijałem - Na kartkach zeszytu, a właściwie zeszytów, bo szybko okazało się, że zeszyt w pięciolinie jest za cienki i nie wystarcza, więc i inne zeszyty czy to w linie czy w kratkę spływały granatową krwią.
To, jak łatwo się domyślić, znacznie pogorszyło moje oceny i zaprzepaściło świetlaną karierę. Jak tak teraz myślę, to może właśnie przez nią, małą i grubą panią od muzyki zostałem łysiejącym Łotrem, choć mogłem zostać drugim Połomskim ubogaconym w elegancki tupecik.
A jeśli chodzi o taniec... No więc w kwestii chwalenia tańcem, to ja w ogóle...
- No! Do dzieła! - przerwał mi brutalnie moje wewnętrzne dywagacje Bóg - Rączka! I... nóżka! I bioderka!
Machnąłem lekceważąco ręką na odczepnego. Nie zamierzałem zawracać sobie tym głowy, lecz nieoczekiwanie moja ręka
- Ach, to tak było - przypomniałem sobie swoje przywidzenie po pytaniu Boga czy zabijałem - Na kartkach zeszytu, a właściwie zeszytów, bo szybko okazało się, że zeszyt w pięciolinie jest za cienki i nie wystarcza, więc i inne zeszyty czy to w linie czy w kratkę spływały granatową krwią.
To, jak łatwo się domyślić, znacznie pogorszyło moje oceny i zaprzepaściło świetlaną karierę. Jak tak teraz myślę, to może właśnie przez nią, małą i grubą panią od muzyki zostałem łysiejącym Łotrem, choć mogłem zostać drugim Połomskim ubogaconym w elegancki tupecik.
A jeśli chodzi o taniec... No więc w kwestii chwalenia tańcem, to ja w ogóle...
- No! Do dzieła! - przerwał mi brutalnie moje wewnętrzne dywagacje Bóg - Rączka! I... nóżka! I bioderka!
Machnąłem lekceważąco ręką na odczepnego. Nie zamierzałem zawracać sobie tym głowy, lecz nieoczekiwanie moja ręka
175
zamiast opaść po machu, wzniosła się do góry jak ryba złapana na haczyk, kiedy wędkarz podetnie energicznie żyłkę. Szarpnąłem ją w dół, ale tylko przeszył mnie ostry ból w stawie barkowym, a ręka pozostała wzniesiona jakby była przybita do sufitu.
W tym samym momencie druga ręka uniosła mi się tak samo gwałtownie i bezwolnie pod sufit i nagle odkryłem, że nie czuję już podłogi pod stopami. Jakaś siła wyrwała mnie za te moje ręce z krzesła i postawiła na podłodze obok stołu.
Zanim się zorientowałam wszystkie moje członki (z wyjątkiem tego jednego, wiadomego, który nawet teraz w tak sprzyjających okolicznościach ani drgnął) podrygiwały, jakby ktoś pociągał za niewidzialne sznurki.
Byłem bezwolny jak marionetka w rękach jakiegoś szalonego lalkarza. Kiedy lewa ręka szła w górę, to prawa opadała w dół i na odwrót. Sam bym nigdy tak nie spotrafił, tym bardziej, że za rękami podążyły nogi a za nogami w te pędy biegła cała moja nędzna reszta. A wszystko w rytm ulubionego przeboju
W tym samym momencie druga ręka uniosła mi się tak samo gwałtownie i bezwolnie pod sufit i nagle odkryłem, że nie czuję już podłogi pod stopami. Jakaś siła wyrwała mnie za te moje ręce z krzesła i postawiła na podłodze obok stołu.
Zanim się zorientowałam wszystkie moje członki (z wyjątkiem tego jednego, wiadomego, który nawet teraz w tak sprzyjających okolicznościach ani drgnął) podrygiwały, jakby ktoś pociągał za niewidzialne sznurki.
Byłem bezwolny jak marionetka w rękach jakiegoś szalonego lalkarza. Kiedy lewa ręka szła w górę, to prawa opadała w dół i na odwrót. Sam bym nigdy tak nie spotrafił, tym bardziej, że za rękami podążyły nogi a za nogami w te pędy biegła cała moja nędzna reszta. A wszystko w rytm ulubionego przeboju
176
disco polo wyśpiewywanego ustami Shazzy.
-„To było w maju, gdy kwitły bzy. Tak bardzo chciałam pójść na ten film. Gdy srogim głosem barczysty pan. Powiedział: mała ile masz lat”.
Nie powiem, zdarzało mi się czasem przemyśliwać o przysłowiowym życiu i śmierci. Też miewałem wątpliwości, wahania, pytania.
Drążyłem filozofię i literaturę, ale zamiast odpowiedzi mnożyły się tylko pytania.
I teraz nagle zdałem sobie sprawę, że przecież stoję z Nim niemal twarzą w twarz i te moje wątpliwości i pytania, całą moją ciekawość stworzenia, mogłem zaspokoić tu i teraz! Tu mogłem otrzymać odpowiedzi na wszystkie pytania. U Niego, u samego Źródła!
- Zawsze wyobrażałem sobie tę chwilę! - zacząłem nieśmiało i trochę jakby dyszkantem, jak stremowany solista chłopięcego chóru.
Cóż, nie dość że dopadła mnie trema, to jeszcze słowa rwały mi się jak papier, gdyż nieostrożnie wymachiwałem na boki rękami i nogami, podrygując równocześnie w rytm muzyki całym ciałem.
-„To było w maju, gdy kwitły bzy. Tak bardzo chciałam pójść na ten film. Gdy srogim głosem barczysty pan. Powiedział: mała ile masz lat”.
Nie powiem, zdarzało mi się czasem przemyśliwać o przysłowiowym życiu i śmierci. Też miewałem wątpliwości, wahania, pytania.
Drążyłem filozofię i literaturę, ale zamiast odpowiedzi mnożyły się tylko pytania.
I teraz nagle zdałem sobie sprawę, że przecież stoję z Nim niemal twarzą w twarz i te moje wątpliwości i pytania, całą moją ciekawość stworzenia, mogłem zaspokoić tu i teraz! Tu mogłem otrzymać odpowiedzi na wszystkie pytania. U Niego, u samego Źródła!
- Zawsze wyobrażałem sobie tę chwilę! - zacząłem nieśmiało i trochę jakby dyszkantem, jak stremowany solista chłopięcego chóru.
Cóż, nie dość że dopadła mnie trema, to jeszcze słowa rwały mi się jak papier, gdyż nieostrożnie wymachiwałem na boki rękami i nogami, podrygując równocześnie w rytm muzyki całym ciałem.
177
- Sam na sam! Ja i Ty! - wyśpiewałem, robiąc przy tym krok do przodu, a następnie kicając dwa razy do tyłu, podrygując dodatkowo jak fryga.
A wszystko to wykonywałem całkiem niezamierzenie, gdyż to jakaś obca siła popychała mnie a raczej pociągała do tego.
- Sprawy Ostateczne! Przeklęte problemy! Dostojewski! - chciałem Mu zaimponować swoją erudycją, ale zafałszowałem z lekka, gdyż w tym samym momencie skłoniłem się, a raczej coś mnie siłą skłoniło w lewo i równocześnie wymachło oburącz moimi rękami na prawo i chyba z tej erudycji nic nie wyszło.
- Dosto... Kto? - zdziwił się Bóg.
Próbowałem powstrzymać te podrygi konającej makreli. Napiąłem mięśnie. Na próżno.
- Dostojewski... - powtórzyłem myśląc, że nie dosłyszał w tym zgiełku.
Mógł też nie zrozumieć, z powodu, że zafałszowałem wyśpiewując to nazwisko. Dlatego postanowiłem rzucić cytatem:
A wszystko to wykonywałem całkiem niezamierzenie, gdyż to jakaś obca siła popychała mnie a raczej pociągała do tego.
- Sprawy Ostateczne! Przeklęte problemy! Dostojewski! - chciałem Mu zaimponować swoją erudycją, ale zafałszowałem z lekka, gdyż w tym samym momencie skłoniłem się, a raczej coś mnie siłą skłoniło w lewo i równocześnie wymachło oburącz moimi rękami na prawo i chyba z tej erudycji nic nie wyszło.
- Dosto... Kto? - zdziwił się Bóg.
Próbowałem powstrzymać te podrygi konającej makreli. Napiąłem mięśnie. Na próżno.
- Dostojewski... - powtórzyłem myśląc, że nie dosłyszał w tym zgiełku.
Mógł też nie zrozumieć, z powodu, że zafałszowałem wyśpiewując to nazwisko. Dlatego postanowiłem rzucić cytatem:
178
- „Był taki jeden dzień, że po środku ziemi stały trzy krzyże, a jeden z ukrzyżowanych tak wierzył, że rzekł do drugiego: Dziś będziesz ze mną w raju! Dzień ów się skończył, umarli obaj i nie znaleźli ani raju ani zmartwychwstania...”
- To... ta... no... Ewangelia? - wszedł mi w cytat Bóg.
- To Dostojewski!-wyśpiewałem z naciskiem i zatrzepotałem dłońmi jak ptak.
- Żyd? - spytał Bóg.
Rytm muzyki nie ustawał i zmuszał mnie do nowych wymachów, podskoków, wyrzutów, wygięć i przygięć. Wydawało mi się, że odbywało się to coraz szybciej i ledwo już zipałem.
Drętwiały mi już mięśnie rąk i nóg, gdyż jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak długo chwalić Pana. Prawdę powiedziawszy, to jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w ogóle chwalić Pana, a właściwie to nie tylko Pana, ale kogokolwiek czy czegokolwiek mi się nie przydarzyło, więc tym bardziej było to dla mnie
- To... ta... no... Ewangelia? - wszedł mi w cytat Bóg.
- To Dostojewski!-wyśpiewałem z naciskiem i zatrzepotałem dłońmi jak ptak.
- Żyd? - spytał Bóg.
Rytm muzyki nie ustawał i zmuszał mnie do nowych wymachów, podskoków, wyrzutów, wygięć i przygięć. Wydawało mi się, że odbywało się to coraz szybciej i ledwo już zipałem.
Drętwiały mi już mięśnie rąk i nóg, gdyż jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się tak długo chwalić Pana. Prawdę powiedziawszy, to jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w ogóle chwalić Pana, a właściwie to nie tylko Pana, ale kogokolwiek czy czegokolwiek mi się nie przydarzyło, więc tym bardziej było to dla mnie
179
bardzo wyczerpujące. Zaczynałem się już bać, że zaraz rozpadnę się na części i odpadnięta głowa potoczy mi się gdzieś w ciemność po podłodze i już jej nigdy nie odnajdę.
- Żyd? - powtórzył głośniej pytanie Bóg.
W jego głosie dało się wyczuć szczyptę nadziei pomieszaną z jakąś nieokreśloną porcją obawy.
- Pisarz! - zdementowałem - „Bracia Karamazow”...
- Nie znam - zaparł się Bóg.
- „Idiota”!...
- No, no! - ryknął Bóg obruszony, a ja skuliłem się instynktownie, gdyż zdało mi się, iż w jego głosie słyszę rumor walących się murów Jerycha i wzmocniony trzaskiem płomieni trawiących Sodomę i Gomorę.
Na szczęście właśnie zaczął się melodyjny refren i Bóg najwyraźniej poddał się urokowi słów piosenki. Już wcześniej podrzucał sobie nieśmiało melodię pod nosem, ale teraz jakby zebrał się na odwagę i poszedł na całość:
- „Jeszcze nie mam 18-tu lat. Jest zamknięty dla mnie cały świat. Nie chcę tak dłużej żyć.
- Żyd? - powtórzył głośniej pytanie Bóg.
W jego głosie dało się wyczuć szczyptę nadziei pomieszaną z jakąś nieokreśloną porcją obawy.
- Pisarz! - zdementowałem - „Bracia Karamazow”...
- Nie znam - zaparł się Bóg.
- „Idiota”!...
- No, no! - ryknął Bóg obruszony, a ja skuliłem się instynktownie, gdyż zdało mi się, iż w jego głosie słyszę rumor walących się murów Jerycha i wzmocniony trzaskiem płomieni trawiących Sodomę i Gomorę.
Na szczęście właśnie zaczął się melodyjny refren i Bóg najwyraźniej poddał się urokowi słów piosenki. Już wcześniej podrzucał sobie nieśmiało melodię pod nosem, ale teraz jakby zebrał się na odwagę i poszedł na całość:
- „Jeszcze nie mam 18-tu lat. Jest zamknięty dla mnie cały świat. Nie chcę tak dłużej żyć.
180
Chcę tak bardzo starszą być... Skończyć naście lat”! - zaśpiewał pełnym głosem razem z Gwiazdą Disco Polo Shazzą.
Ani razu nie zafałszował, a ja pozazdrościłem mu głosu i słuchu.
- „Biesy” - powróciłem do tematu Dostojewskiego, gdyż nadzieja jak wiadomo umiera ostatnia.
- Tu... ich na pewno nie ma! - zaperzył się Bóg, a jego głos znów przyjął niszczycielską barwę płomieni.
- Nie?!
Nie ukrywam, zmartwiłem się. Wyrosłem w takich czasach, że Dostojewski to była obowiązkowa pozycja w każdej bibliotece. A jeśli Dostojewski, to przecież „Biesy”. A tu taki zawód.
- No nic - pomyślałem - po prostu J W, czyli Dżej Dablju, w przeciwieństwie do eM Bi, nie był rusofilem.
Skoro więc nie Dostojewski, to może coś innego, naszego, europejskiego. Coś równie, o ile nie bardziej, uniwersalnego, głębokiego i obowiązkowego...
Ani razu nie zafałszował, a ja pozazdrościłem mu głosu i słuchu.
- „Biesy” - powróciłem do tematu Dostojewskiego, gdyż nadzieja jak wiadomo umiera ostatnia.
- Tu... ich na pewno nie ma! - zaperzył się Bóg, a jego głos znów przyjął niszczycielską barwę płomieni.
- Nie?!
Nie ukrywam, zmartwiłem się. Wyrosłem w takich czasach, że Dostojewski to była obowiązkowa pozycja w każdej bibliotece. A jeśli Dostojewski, to przecież „Biesy”. A tu taki zawód.
- No nic - pomyślałem - po prostu J W, czyli Dżej Dablju, w przeciwieństwie do eM Bi, nie był rusofilem.
Skoro więc nie Dostojewski, to może coś innego, naszego, europejskiego. Coś równie, o ile nie bardziej, uniwersalnego, głębokiego i obowiązkowego...
181
- A Kafka, Joyce, Camus?
Wyliczałem głośno, nie mogąc opanować przy tym wstrząsów bezwolnych głową i wymachów rękami, a wszystko w rytm wspomnianej już piosenki disco polo.
- Wstrząsali umysłami! Odkrywali nowe światy! Poszerzali horyzonty!
Te poważne nazwiska i waga ich poważnej spuścizny musiały zrobić wrażenie. Na każdym robią. Oczywiście największe na tych, co nie przeczytali ani linijki.
Tyle, że... na Bogu nie zrobiły.
- Nie znam. - uciął z wyraźną irytacją w głosie, jakby w tej chwili oprócz poważnych muzyków znienawidził wszystkich poważnych pisarzy i ich całą ich poważną spuściznę.
Dlatego szybko porzuciłem pisarzy i postanowiłem przejść do filozofów. W końcu filozofia to umiłowanie mądrości i jeśli jest coś bliskie Bogu, to właśnie mądrość. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
- Kant, Hegel... - żeby wymienić tych bardziej współczesnych czyli niemieckich,
Wyliczałem głośno, nie mogąc opanować przy tym wstrząsów bezwolnych głową i wymachów rękami, a wszystko w rytm wspomnianej już piosenki disco polo.
- Wstrząsali umysłami! Odkrywali nowe światy! Poszerzali horyzonty!
Te poważne nazwiska i waga ich poważnej spuścizny musiały zrobić wrażenie. Na każdym robią. Oczywiście największe na tych, co nie przeczytali ani linijki.
Tyle, że... na Bogu nie zrobiły.
- Nie znam. - uciął z wyraźną irytacją w głosie, jakby w tej chwili oprócz poważnych muzyków znienawidził wszystkich poważnych pisarzy i ich całą ich poważną spuściznę.
Dlatego szybko porzuciłem pisarzy i postanowiłem przejść do filozofów. W końcu filozofia to umiłowanie mądrości i jeśli jest coś bliskie Bogu, to właśnie mądrość. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
- Kant, Hegel... - żeby wymienić tych bardziej współczesnych czyli niemieckich,
182
ale i tak już lekko przykurzonych gdyż dziewiętnastowiecznych.
No, ale trudno żeby było inaczej, bo niby kto ma się nią, to jest filozofią, dziś zajmować? Bo choć filozofię wymyślili Grecy, to już od dawna nie uprawiają filozofii tylko „filokasę”. Nie miłują dani Grecy mądrości tylko pieniądze, co nota bene i na marginesie jest całkiem mądre.
Więc ci mądrzy Grecy już nie filozofują tylko filokasują, to jest robią długi, które muszą z kolei spłacać Niemcy, więc oni też już nie filozofują tylko ciężko na te długi Greków „filoarbeitują”.
Dlatego moim skromnym zdaniem filozofia się skończyła. Zresztą może się i nie skończyła, tylko ja już nie zapoznałem więcej filozofów, gdyż na lekcjach, na których przerabialiśmy właśnie podstawy historii filozofii na wszystkie sposoby krzyżowałem za pomocą długopisu grubą panią od muzyki.
- Feuerbach! - przypomniałem sobie jeszcze jedno nazwisko, które musiało mi jakoś przypadkiem wpaść w ucho kiedy przyszpilałem panią od muzyki do belek krzyża.
No, ale trudno żeby było inaczej, bo niby kto ma się nią, to jest filozofią, dziś zajmować? Bo choć filozofię wymyślili Grecy, to już od dawna nie uprawiają filozofii tylko „filokasę”. Nie miłują dani Grecy mądrości tylko pieniądze, co nota bene i na marginesie jest całkiem mądre.
Więc ci mądrzy Grecy już nie filozofują tylko filokasują, to jest robią długi, które muszą z kolei spłacać Niemcy, więc oni też już nie filozofują tylko ciężko na te długi Greków „filoarbeitują”.
Dlatego moim skromnym zdaniem filozofia się skończyła. Zresztą może się i nie skończyła, tylko ja już nie zapoznałem więcej filozofów, gdyż na lekcjach, na których przerabialiśmy właśnie podstawy historii filozofii na wszystkie sposoby krzyżowałem za pomocą długopisu grubą panią od muzyki.
- Feuerbach! - przypomniałem sobie jeszcze jedno nazwisko, które musiało mi jakoś przypadkiem wpaść w ucho kiedy przyszpilałem panią od muzyki do belek krzyża.
183
- No, wreszcie na temat! - rozradował się Pan Bóg i brzęknął głośno szkłem o szkło - To bach!
- Nie! Nie o to mi chodzi! - wysapałem pomiędzy kolejnym skłonem, wymachem rąk i wykopem nóg i powtórzyłem głośno i wyraźnie - Feuerbach!
- Ach, pamiętam! Ten sławny muzyk!
- Niee! Nie Bach! Feuer... Feuerbach-wrzasnąłem, a moja nadzieja na mądrą rozmowę prysła jak bańka mydlana na wietrze-Sławny filozof!
- Ach, filozof! - jęknął Bóg takim głosem, jakby oprócz muzyków poważnych i poważnych pisarzy wraz z ich poważnymi dziełami znienawidził w tej chwili z całego serca wszystkich poważnych filozofów z całą tą ich poważną filozofią.
- Filozof! - powtórzył z wyraźną już nienawiścią - A co on takiego powiedział?
- Powiedział, że... - ledwo zdołałem zaczerpnąć oddechu i wyzipać - Boga nie ma...
Miałem już dość. Pękała mi głowa. Piekły wszystkie mięśnie. Chwalenie Go było naprawdę wykańczające.
- Nie! Nie o to mi chodzi! - wysapałem pomiędzy kolejnym skłonem, wymachem rąk i wykopem nóg i powtórzyłem głośno i wyraźnie - Feuerbach!
- Ach, pamiętam! Ten sławny muzyk!
- Niee! Nie Bach! Feuer... Feuerbach-wrzasnąłem, a moja nadzieja na mądrą rozmowę prysła jak bańka mydlana na wietrze-Sławny filozof!
- Ach, filozof! - jęknął Bóg takim głosem, jakby oprócz muzyków poważnych i poważnych pisarzy wraz z ich poważnymi dziełami znienawidził w tej chwili z całego serca wszystkich poważnych filozofów z całą tą ich poważną filozofią.
- Filozof! - powtórzył z wyraźną już nienawiścią - A co on takiego powiedział?
- Powiedział, że... - ledwo zdołałem zaczerpnąć oddechu i wyzipać - Boga nie ma...
Miałem już dość. Pękała mi głowa. Piekły wszystkie mięśnie. Chwalenie Go było naprawdę wykańczające.
184
- Cooo?!
Ryk Boga był tak potężny, że wszystko wokół zadrżało i zamilkło w jednej chwili. Nawet największa gwiazda na firmamencie Disco Polo Shazza urwała, jakby zadławiła się słowami swojego przeboju.
Ja także stanąłem jak wryty, zatrzymany przez lalkarza pociągającego dotąd za sznurki w pół ruchu, w dziwnej, discopolowej pozie.
- A gdzie on jest, ten Feuerbach?! - wysyczał Bóg, a w ciszy, która zapadła w pomieszczeniu jego syk zabrzmiał donośniej niż ryk, który zresztą rozległ się w następnej kolejności - Feuerbach! Gdzie jesteś?!
Stałem wciąż w tej samej discopolowej pozie sparaliżowany strachem i minęła wieczność cała, zanim odważyłem się wyszeptać najciszej jak potrafiłem:
- Już go nie ma...
- Nieeee maaaa?! - ryknął Bóg ponownie tak, że cały świat zadrżał w posadach, a Jego głos przez dłuższą chwilę błądził po Raju, obijając się od ścian jak piłka tenisowa.
Ryk Boga był tak potężny, że wszystko wokół zadrżało i zamilkło w jednej chwili. Nawet największa gwiazda na firmamencie Disco Polo Shazza urwała, jakby zadławiła się słowami swojego przeboju.
Ja także stanąłem jak wryty, zatrzymany przez lalkarza pociągającego dotąd za sznurki w pół ruchu, w dziwnej, discopolowej pozie.
- A gdzie on jest, ten Feuerbach?! - wysyczał Bóg, a w ciszy, która zapadła w pomieszczeniu jego syk zabrzmiał donośniej niż ryk, który zresztą rozległ się w następnej kolejności - Feuerbach! Gdzie jesteś?!
Stałem wciąż w tej samej discopolowej pozie sparaliżowany strachem i minęła wieczność cała, zanim odważyłem się wyszeptać najciszej jak potrafiłem:
- Już go nie ma...
- Nieeee maaaa?! - ryknął Bóg ponownie tak, że cały świat zadrżał w posadach, a Jego głos przez dłuższą chwilę błądził po Raju, obijając się od ścian jak piłka tenisowa.
185
- „...e ma... e ma.... ma... a...”
- Nie ma? - powtórzył po chwili Bóg już spokojniej.
Jego cała złość w jednej sekundzie wypaliła się jak wiecheć słomy.
- Aaaa... - mruknął - To szkoda...
W tej samej chwili niewidzialne powrozy trzymające dotąd moje członki na uwięzi puściły jakby ktoś je przeciął je jednym cięciem, a ja skrajnie wyczerpany chwaleniem Boga rąbnąłem bezwładnie całym sobą o podłogę.
186
Zapisek XV
Jak dowiaduję się wreszcie kim naprawdę jestem.
Nie wiem jak długo leżałem tak w bezruchu, nie mogąc się ruszyć i ciężko łapiąc powietrze. Nie wiem, gdyż czas, jak już pisałem, tutaj nie istniał.
Gdy tak spoczywałem nie z własnej woli na podłodze, znów włączył się telewizor. Po prostu zaszumiał, a na jego ekranie pojawiła się jakaś nieogolona fizis, bo nawet przy największej
187
dozie dobrej woli, której notabene w mojej obecnej sytuacji za grosz nie miałem, trudno to „coś” było nazwać twarzą.
Kiedy nos skierowany był „an face”, to cała buźka zezowała profilem. Ale gdy tylko zwracała się przodem, natychmiast nos uciekał całkiem w bok, jakby w obawie przed aresztowaniem i wieloletnim więzieniem za sam wygląd. Nadawało to całości dużego, nazwijmy to eufemistycznie, dynamizmu.
A przecież to „coś” kiedyś niewątpliwie twarzą było. Okrąglutką, pyzatą, rumianą i pewnie w dodatku uśmiechniętą. To nad nią pochylali się matka i ojciec przekonani, że to najpiękniejszy dzidziuś wśród wszystkich dzidziusiów na świecie i na pewno ma przed sobą świetlaną przyszłość. No chyba, że ten akurat nie miał ojca i matki, tyle że nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Przecież nawet Zbawiciel miał, i „Ojcze nasz, który jesteś w Niebie” musiał w tym temacie znaleźć Matkę Boską.
- „Miłość”? - odezwał się wyżej wspomniany najpiękniejszy dzidziuś sześćdziesiąt kilka lat
Kiedy nos skierowany był „an face”, to cała buźka zezowała profilem. Ale gdy tylko zwracała się przodem, natychmiast nos uciekał całkiem w bok, jakby w obawie przed aresztowaniem i wieloletnim więzieniem za sam wygląd. Nadawało to całości dużego, nazwijmy to eufemistycznie, dynamizmu.
A przecież to „coś” kiedyś niewątpliwie twarzą było. Okrąglutką, pyzatą, rumianą i pewnie w dodatku uśmiechniętą. To nad nią pochylali się matka i ojciec przekonani, że to najpiękniejszy dzidziuś wśród wszystkich dzidziusiów na świecie i na pewno ma przed sobą świetlaną przyszłość. No chyba, że ten akurat nie miał ojca i matki, tyle że nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Przecież nawet Zbawiciel miał, i „Ojcze nasz, który jesteś w Niebie” musiał w tym temacie znaleźć Matkę Boską.
- „Miłość”? - odezwał się wyżej wspomniany najpiękniejszy dzidziuś sześćdziesiąt kilka lat
188
później, po wypiciu przez te lata oceanu wódki, obrabowaniu kilku sklepów, spędzeniu wielu nocy w śmietnikach, daniu komuś parę razy w ryj i jeszcze więcej razy jak widać na załączonym obrazku w ryj swój zebraniu - Że co?
Twarzowiec przytknął zwiniętą w trąbkę dłoń do ucha.
- Aaaa... Niebo! Jak ja sobie wyobrażam? No... tak jak jest! Żeby było błękitne! A co w niebie, to już wyższa natura.
- No proszę - pomyślałem - Jak pozory mogą mylić. Oto była prawdziwa filozofia. Nie grecka, nie niemiecka ale nasza, uliczna, życiowa.
- A co ludzie będą robić w Niebie? - Osobnik w telewizorze powtórzył pytanie i od razu na nie odpowiedział - W Niebie będą się chyba lepiej szanować jak na Ziemi... A Piekło? No, w Piekle, niech się tam najgorsze szumowiny zbierają... Niech się smażą tak, jak było powiedziane: co najgorsze to do Piekła... A w Niebie? W Niebie, to niech będą najlepsi ludzie!
Twarzowiec uciekł nosem w bok, dzięki temu
Twarzowiec przytknął zwiniętą w trąbkę dłoń do ucha.
- Aaaa... Niebo! Jak ja sobie wyobrażam? No... tak jak jest! Żeby było błękitne! A co w niebie, to już wyższa natura.
- No proszę - pomyślałem - Jak pozory mogą mylić. Oto była prawdziwa filozofia. Nie grecka, nie niemiecka ale nasza, uliczna, życiowa.
- A co ludzie będą robić w Niebie? - Osobnik w telewizorze powtórzył pytanie i od razu na nie odpowiedział - W Niebie będą się chyba lepiej szanować jak na Ziemi... A Piekło? No, w Piekle, niech się tam najgorsze szumowiny zbierają... Niech się smażą tak, jak było powiedziane: co najgorsze to do Piekła... A w Niebie? W Niebie, to niech będą najlepsi ludzie!
Twarzowiec uciekł nosem w bok, dzięki temu
189
mógł pokazać swój en face w szerokim uśmiechu z mocno niekompletnym uzębieniem i wiarą, że on akurat to na bank trafi do Nieba.
Tu telewizor się wyłączył, jakby sam się przestraszył tego, co właśnie wyemitował.
Przez chwilę nasłuchiwałem, czy typ z telewizora nie pcha się do Nieba nieproszony. Na szczęście nikt i nic nie zakłóciło panującego tu świętego spokoju.
To poprawiło mi nastrój, ale tylko trochę. Po tym chwaleniu Boga śpiewem i tańcem cały byłem wypluty i obolały i już sobie wyobrażałem jakie jutro będę miał zakwasy.
- No tak, tu nie ma żadnego „jutro”.-zreflektowałem się i stwierdziłem, że w takim razie w ogóle nie ma po co wstawać.
Wtedy doszedł do moich uszu jakiś podejrzany dźwięk, coś jakby głośne siorbanie. Podniosłem głowę i spojrzałem w kierunku stołu. Z obu szklanek równocześnie szybko ubywało nalewki.
Poderwałem się z podłogi i skoczyłem w tamtą stronę,
Tu telewizor się wyłączył, jakby sam się przestraszył tego, co właśnie wyemitował.
Przez chwilę nasłuchiwałem, czy typ z telewizora nie pcha się do Nieba nieproszony. Na szczęście nikt i nic nie zakłóciło panującego tu świętego spokoju.
To poprawiło mi nastrój, ale tylko trochę. Po tym chwaleniu Boga śpiewem i tańcem cały byłem wypluty i obolały i już sobie wyobrażałem jakie jutro będę miał zakwasy.
- No tak, tu nie ma żadnego „jutro”.-zreflektowałem się i stwierdziłem, że w takim razie w ogóle nie ma po co wstawać.
Wtedy doszedł do moich uszu jakiś podejrzany dźwięk, coś jakby głośne siorbanie. Podniosłem głowę i spojrzałem w kierunku stołu. Z obu szklanek równocześnie szybko ubywało nalewki.
Poderwałem się z podłogi i skoczyłem w tamtą stronę,
190
ale zanim dobiegłem, nalewka zdążyła już „wyparować” i w szklankach pokazało się smutne dno.
Ból jaki mnie na ten widok przeszył był nieporównywalnie głębszy od wszystkich moich dotychczasowych bólów. Gdyż tamte wcześniejsze to były jedynie bóle fizyczne, podczas gdy ten był bólem na wskroś moralnym. Bo żeby taka niesprawiedliwość odbywała się w Raju.
- „W Niebie będą się chyba lepiej szanować jak na Ziemi” -przypomniałem sobie słowa twarzowca z telewizora i od razu pomyślałem, zezując na puste szklaneczki - Byś się zdziwił!
Poczułem wielką złość, a wręcz wściekłość. I dezorientację zarazem. Bo coś mi tu wyraźnie nie pasowało i postanowiłem się dowiedzieć, co. Czułem, jakbym ja nie pasował do tego miejsca, albo odwrotnie, to miejsce nie pasowało do mnie. Musiałem dociec prawdy dlaczego się tu znalazłem, wydusić ją z Boga.
- Piłem? - rzuciłem w kierunku źródła światła pytanie.
Bóg milczał zaskoczony przez chwilę, jakby
Ból jaki mnie na ten widok przeszył był nieporównywalnie głębszy od wszystkich moich dotychczasowych bólów. Gdyż tamte wcześniejsze to były jedynie bóle fizyczne, podczas gdy ten był bólem na wskroś moralnym. Bo żeby taka niesprawiedliwość odbywała się w Raju.
- „W Niebie będą się chyba lepiej szanować jak na Ziemi” -przypomniałem sobie słowa twarzowca z telewizora i od razu pomyślałem, zezując na puste szklaneczki - Byś się zdziwił!
Poczułem wielką złość, a wręcz wściekłość. I dezorientację zarazem. Bo coś mi tu wyraźnie nie pasowało i postanowiłem się dowiedzieć, co. Czułem, jakbym ja nie pasował do tego miejsca, albo odwrotnie, to miejsce nie pasowało do mnie. Musiałem dociec prawdy dlaczego się tu znalazłem, wydusić ją z Boga.
- Piłem? - rzuciłem w kierunku źródła światła pytanie.
Bóg milczał zaskoczony przez chwilę, jakby
191
nie wiedział dokąd zmierzałem, po czym potwierdził całkiem spokojnie i z wyraźną rezerwą:
- Piłeś.
Postanowiłem iść za ciosem:
- Cudzołożyłem?
- Cudzołożyłeś - potwierdził równie spokojnie jak poprzednio Bóg, tylko z jeszcze większą rezerwą.
- Kłamałem? - nie dawałem mu odsapnąć.
Dobrze wiedziałem, że potwierdzi i potwierdził:
- Kłamałeś.
- Byłem Łotrem?! - spytałem wreszcie, a on odpowiedział:
- Byłeś Łotrem!
Czułem, jakby role się odwróciły. Niedawno to on mnie przesłuchiwał, oślepiając mnie światłem prosto w oczy, a teraz ja Go indagowałem. Ja pytałem, choć przecież przeczuwałem, a wręcz znałem odpowiedzi na te wszystkie pytania. Z wyjątkiem odpowiedzi na to ostatnie pytanie, do którego cały czas zmierzałem i które zadałem właśnie
- Piłeś.
Postanowiłem iść za ciosem:
- Cudzołożyłem?
- Cudzołożyłeś - potwierdził równie spokojnie jak poprzednio Bóg, tylko z jeszcze większą rezerwą.
- Kłamałem? - nie dawałem mu odsapnąć.
Dobrze wiedziałem, że potwierdzi i potwierdził:
- Kłamałeś.
- Byłem Łotrem?! - spytałem wreszcie, a on odpowiedział:
- Byłeś Łotrem!
Czułem, jakby role się odwróciły. Niedawno to on mnie przesłuchiwał, oślepiając mnie światłem prosto w oczy, a teraz ja Go indagowałem. Ja pytałem, choć przecież przeczuwałem, a wręcz znałem odpowiedzi na te wszystkie pytania. Z wyjątkiem odpowiedzi na to ostatnie pytanie, do którego cały czas zmierzałem i które zadałem właśnie
192
podniesionym głosem:
- No to... Co ja robię w Raju?
Cisza zapadła i trwała w nieskończoność, aż w końcu Bóg chrząknął i odparł, z wyraźnym wahaniem:
- Bo... ty... Byłeś Dobrym Łotrem, Desmasie.
Teraz mnie zatkało.
- Dobrym... Łotrem? A co to za zwierz „Dobry Łotr”? Co to za konstrukcja jakaś dziwna oksymoroniczna, sztuczna i niemożliwa? - pomyślałem i znów stanęło mi w oczach wzgórze z trzema krzyżami.
W uszach zabrzmiały mi słowa tego drugiego, który wisiał po drugiej Jego stronie:
- „Jeśli ty jesteś Chrystusem, wybaw samego siebie i nas"
I wtedy moje usta roztwarły się i z niedowierzaniem usłyszałem wypływające z nich słowa:
- „Czy zupełnie nie boisz się Boga, ty, który znajdujesz się ukarany tym samym wyrokiem? My jesteśmy ukarani sprawiedliwie, bo otrzymujemy zapłatę za to, co dokonaliśmy; ten natomiast nie uczynił niczego złego".
- No to... Co ja robię w Raju?
Cisza zapadła i trwała w nieskończoność, aż w końcu Bóg chrząknął i odparł, z wyraźnym wahaniem:
- Bo... ty... Byłeś Dobrym Łotrem, Desmasie.
Teraz mnie zatkało.
- Dobrym... Łotrem? A co to za zwierz „Dobry Łotr”? Co to za konstrukcja jakaś dziwna oksymoroniczna, sztuczna i niemożliwa? - pomyślałem i znów stanęło mi w oczach wzgórze z trzema krzyżami.
W uszach zabrzmiały mi słowa tego drugiego, który wisiał po drugiej Jego stronie:
- „Jeśli ty jesteś Chrystusem, wybaw samego siebie i nas"
I wtedy moje usta roztwarły się i z niedowierzaniem usłyszałem wypływające z nich słowa:
- „Czy zupełnie nie boisz się Boga, ty, który znajdujesz się ukarany tym samym wyrokiem? My jesteśmy ukarani sprawiedliwie, bo otrzymujemy zapłatę za to, co dokonaliśmy; ten natomiast nie uczynił niczego złego".
193
Po czym zwróciłem się do Niego:
- „Pamiętaj o mnie, Panie, w swym królestwie".
Nie wierzyłem własnym uszom. Przecież to niemożliwe, żebym ja coś takiego powiedział!
Niby usłyszałem właśnie na własne uszy i zobaczyłem na własne oczy, ale skoro w każdym kłamstwie kryje się ziarnko prawdy, to i w każdej prawdzie może być schowane ziarenko albo i cała sterta kłamstwa.
Jeśli nawet zapomniałem się i coś takiego wyrwało mi się z ust, to były to usta niespełna rozumu, cierpiące i opuszczone. Usta samotne, rozpaczliwie chwytające się każdego słowa jak ostatniej deski ratunku.
A więc to przez tę chwilę słabości, przez te nieopatrzne słowa tu trafiłem. Tych kilka słów wypowiedzianych w oszołomieniu, strachu i bólu uczyniło ze mnie Dobrego Łotra i przestawiło zwrotnicę mojej pełnej przygód podróży, by mój wagon mógł wjechać do Raju.
- A... co... - odezwałem się niepewnie - Co robi Zły Łotr?
- „Pamiętaj o mnie, Panie, w swym królestwie".
Nie wierzyłem własnym uszom. Przecież to niemożliwe, żebym ja coś takiego powiedział!
Niby usłyszałem właśnie na własne uszy i zobaczyłem na własne oczy, ale skoro w każdym kłamstwie kryje się ziarnko prawdy, to i w każdej prawdzie może być schowane ziarenko albo i cała sterta kłamstwa.
Jeśli nawet zapomniałem się i coś takiego wyrwało mi się z ust, to były to usta niespełna rozumu, cierpiące i opuszczone. Usta samotne, rozpaczliwie chwytające się każdego słowa jak ostatniej deski ratunku.
A więc to przez tę chwilę słabości, przez te nieopatrzne słowa tu trafiłem. Tych kilka słów wypowiedzianych w oszołomieniu, strachu i bólu uczyniło ze mnie Dobrego Łotra i przestawiło zwrotnicę mojej pełnej przygód podróży, by mój wagon mógł wjechać do Raju.
- A... co... - odezwałem się niepewnie - Co robi Zły Łotr?
194
- Gestas? - odparł Bóg szybko, jakby tylko czekał na to pytanie - Patrz tylko - wycedził z satysfakcją - jak męczy się w Piekle!
195
Zapisek XVI
Jak łatwo nawiązałem obiecujący kontakt z czeluściami piekielnymi i jak jeszcze łatwiej go straciłem.
Skierowałem oczy na drzwi i usiłowałem wniknąć wzrokiem w głąb piekielnego mroku. Wewnątrz jaśniała czerwona, hipnotyczna poświata, która przyciągała mój wzrok i mnie wciągała. Do moich uszu zaczęły dobiegać głuche odgłosy krzyków i śmiechów, jakby za tamtymi drzwiami odbywała się jakaś orgia.
196
A więc to tam, za drzwiami, dosłownie na wyciągnięcie ręki mieściło się to osławione, owiane legendami i opisane na wszystkie sposoby Piekło!
Mimo usilnego wytężania wzroku nie byłem w stanie nic dojrzeć. Podszedłem powoli i niemal przytknąłem twarz do szyby. Starałem się przebić wzrokiem czerwony półmrok.
Z początku nic nie dostrzegłem, aż tu nagle tuż przed moimi oczami wyrosła jakaś wynędzniała twarz z płonącymi gorączkowo oczami. Właściciel tej twarzy ściskał oburącz obtłuczony nocnik, wypełniony jakąś brązową substancją. Co jak co, ale ja byłem z nią obznajomiony. Natychmiast rozpoznałem masę, jaka powstaje po przerobieniu żywności przez jelita i wydaleniu na zewnątrz przez tak zwany odbyt, jednym słowem gówno. Kał inaczej mówiąc. Mara ta piekielna, rozpalona do czerwoności, patrząc na mnie rozgorączkowanym wzrokiem zgarnęła całą zawartość nocnika i wepchnęła sobie do ust, wymazując przy okazji ręce po łokcie i całą swą
Mimo usilnego wytężania wzroku nie byłem w stanie nic dojrzeć. Podszedłem powoli i niemal przytknąłem twarz do szyby. Starałem się przebić wzrokiem czerwony półmrok.
Z początku nic nie dostrzegłem, aż tu nagle tuż przed moimi oczami wyrosła jakaś wynędzniała twarz z płonącymi gorączkowo oczami. Właściciel tej twarzy ściskał oburącz obtłuczony nocnik, wypełniony jakąś brązową substancją. Co jak co, ale ja byłem z nią obznajomiony. Natychmiast rozpoznałem masę, jaka powstaje po przerobieniu żywności przez jelita i wydaleniu na zewnątrz przez tak zwany odbyt, jednym słowem gówno. Kał inaczej mówiąc. Mara ta piekielna, rozpalona do czerwoności, patrząc na mnie rozgorączkowanym wzrokiem zgarnęła całą zawartość nocnika i wepchnęła sobie do ust, wymazując przy okazji ręce po łokcie i całą swą
197
twarz, by następnie delektować się tym gównem jak najlepszą szwajcarską czekoladą.
Gównojad nie zabawił przy drzwiach dłużej. Wciągnęła go w głąb czerwona otchłań. Ale pustkę po nim wypełnił starzec, a raczej starców dwóch, chociaż tego drugiego to mogłem dostrzec tylko kawałek i to ten kawałek najbardziej podrzędny i pogardzany, choć tu uszlachetniony w niezwykły sposób. Mianowicie na tłustych pośladkach osobnik ów wytatuowane miał pięciolinie z biegnącymi po nich karnie szeregami nut. Krągłe pośladki świeciły mu bielą jak komunikanty i nuty wyglądały na nich jak wypisane wiecznym piórem na papierze.
Starzec pochylił się i wypiął półdupki w kierunku pierwszego starca, który przybliżył twarz do wytatuowanej dupy tak blisko, jakby chciał wsadzić do jej środka swój wydatny nos, po czym zaczął wymachiwać rękami jak przed pulpitem dyrygenckim. Przez drzwi przedarły się do moich uszu zniekształcone dźwięki monumentalnej muzyki.
Jednak zaraz muzyka urwała się i także te
Gównojad nie zabawił przy drzwiach dłużej. Wciągnęła go w głąb czerwona otchłań. Ale pustkę po nim wypełnił starzec, a raczej starców dwóch, chociaż tego drugiego to mogłem dostrzec tylko kawałek i to ten kawałek najbardziej podrzędny i pogardzany, choć tu uszlachetniony w niezwykły sposób. Mianowicie na tłustych pośladkach osobnik ów wytatuowane miał pięciolinie z biegnącymi po nich karnie szeregami nut. Krągłe pośladki świeciły mu bielą jak komunikanty i nuty wyglądały na nich jak wypisane wiecznym piórem na papierze.
Starzec pochylił się i wypiął półdupki w kierunku pierwszego starca, który przybliżył twarz do wytatuowanej dupy tak blisko, jakby chciał wsadzić do jej środka swój wydatny nos, po czym zaczął wymachiwać rękami jak przed pulpitem dyrygenckim. Przez drzwi przedarły się do moich uszu zniekształcone dźwięki monumentalnej muzyki.
Jednak zaraz muzyka urwała się i także te
198
postacie wchłonęła purpurowa otchłań i miejsce ich zajął jakiś poplamiony farbami na ubraniu rudzielec z takiego samego koloru szczeciniastym zarostem na twarzy. Łasiła się do niego roznegliżowana i wytatuowana na całym ciele kobieta, która trzymała w obu dłoniach wypełnione żółtawym płynem szklanki. Od razu przypomniałem sobie o pustej butelce po nalewce i opróżnionych do dna naczyniach. Poczułem jak mnie suszy, pali wręcz, jakby moje gardło zamieniło się w Saharę i z największym trudem przełknąłem głośno ślinę.
Nagle rudzielec przyłożył sobie brzytwę do boku głowy i jednym pociągnięciem odciął sobie ucho. Trzymając je w dwóch palcach zatknął je na brzegu szklanki jak lemonkę na drinku wywołując tym radosny chichot swojej towarzyszki.
Nie mogłem w to uwierzyć. Przetarłem oczy żeby się temu lepiej przyjrzeć ale oni już zdołali zniknąć już w purpurowym mroku i pogrążyć się w odmętach ognistej orgii.
Czułem się jak na seansie w kalejdoskopie. Postacie przesuwały się i na miejsce
Nagle rudzielec przyłożył sobie brzytwę do boku głowy i jednym pociągnięciem odciął sobie ucho. Trzymając je w dwóch palcach zatknął je na brzegu szklanki jak lemonkę na drinku wywołując tym radosny chichot swojej towarzyszki.
Nie mogłem w to uwierzyć. Przetarłem oczy żeby się temu lepiej przyjrzeć ale oni już zdołali zniknąć już w purpurowym mroku i pogrążyć się w odmętach ognistej orgii.
Czułem się jak na seansie w kalejdoskopie. Postacie przesuwały się i na miejsce
199
odchodzących i wciąganych w wir orgii pojawiały się nowe. Także i teraz puste miejsce za drzwiami natychmiast wypełnił jakiś oberwaniec podejrzanej konduity. Ciągnięty był przez dwie półnagie kobiety. Jakby tego było mało, trzecia golaska siedziała mu bujnie owłosionym okrakiem na karku. Poganiała go spinając stopami jak ostrogami jakby nie był człowiekiem lecz wielbłądem jakimś lub innym czworonogiem okulbaczonym, do którego zresztą był podobny.
Zakręciło mi się w głowie od tych widoków i aż musiałem oprzeć się o drzwi by nie upaść. Nagle zdałem sobie sprawę bowiem, że przecież ja znałem te wszystkie postacie. To znaczy nie osobiście, ale domyślałem się kim oni wszyscy byli. W szkole zapewne zagnieździła mi się ta wiedza w głowie, najwidoczniej zupełnie niezamierzenie, jakoś tak mimochodem pewnie, kiedy byłem zaabsorbowany krzyżowaniem na kartkach zeszytów grubej pani od muzyki.
To była elita ludzkości. Wielcy guru. Prorocy. Ten poplamiony z obciętym uchem to
Zakręciło mi się w głowie od tych widoków i aż musiałem oprzeć się o drzwi by nie upaść. Nagle zdałem sobie sprawę bowiem, że przecież ja znałem te wszystkie postacie. To znaczy nie osobiście, ale domyślałem się kim oni wszyscy byli. W szkole zapewne zagnieździła mi się ta wiedza w głowie, najwidoczniej zupełnie niezamierzenie, jakoś tak mimochodem pewnie, kiedy byłem zaabsorbowany krzyżowaniem na kartkach zeszytów grubej pani od muzyki.
To była elita ludzkości. Wielcy guru. Prorocy. Ten poplamiony z obciętym uchem to
200